Vytautas Bacevičius, którego nie było…

Go to content
Back to articles list

Czworo rodzeństwa: najstarszy Kiejstut (1904), młodszy o rok Witold (1905), po czterech latach Grażyna (1909), po kolejnych dwóch Wanda (1911). Wszyscy urodzili się w Łodzi, wszyscy tutaj skończyli (z dyplomami)  Konserwatorium Muzyczne Heleny Kijeńskiej-Dobkiewiczowej. Wszyscy utalentowani, talentów nie zakopali: Kiejstut ceniony pianista-kameralista, szanowany organizator łódzkiego szkolnictwa muzycznego; Wanda – dziennikarka i poetka, autorka parunastu tomików wierszy; Grażyna – światowej sławy kompozytorka i wybitna skrzypaczka; wreszcie Witold/Vytautas – kompozytor i pianista.

Od razu powiem, że daty i niektóre inne oficjalne informacje o rodzinie traktowałbym ostrożnie. Np. gdy Lucjan Cieślak w artykule o Kiejstucie  przytacza pisany ręką Kiejstuta dokument/życiorys z miejscem urodzenia: „wieś Ardzijewska, w powiecie Szaki (Litwa Zaniemeńska)”, dalej to komentując: „z informacji przekazanych przez siostrę Wandę, które uważam za najbardziej wiarygodne, wynika, iż urodził się jednak w Łodzi, a ochrzczony został na Litwie”[1]. Prawdopodobnie tak było, ale „za najbardziej wiarygodne” źródło to uznawałbym wówczas, gdyby Wanda sama nie ukrywała m.in. daty swego urodzenia i dopiero u schyłku życia dokonała (zresztą raczej dyskretnie) korekty; a może – ze względów „estetycznych” – wydawało się poetce, raczej niechętnie przyznającej się do pierwiastka litewskiego w rodzinie, że dla brata-rektora lepszym miejscem urodzenia będzie Łódź niż jakaś wioska na litewskiej prowincji?

Niezwykłe rodzeństwo! Matką tej czwórki była osoba wykształcona, po-chodząca z dobrej, ale zubożałej szlachty już przedzierżgniętej w (hołdującą pozytywistycznym hasłom pracy organicznej) formację inteligencką; ojcem Wincenty Bacewicz/Vincas Bacevičius, który urodził się na Suwalszczyźnie (tej jej części, która leży w dzisiejszej Litwie). Po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego w Wejwerach (Veiverai) skierowany został do pracy w Kongresówce, od 1899 – w Łodzi. Kiedy powstało w 1918 roku państwo litewskie uznał, że jego obowiązkiem jest służba ojczyźnie i w roku 1923 nielegalnie (bo Litwa zamknęła granice z Polską) przedostał się na Litwę, gdzie intensywnie działał jako nauczyciel aż do swej śmierci w 1953 roku. Z początku myślał, że sprowadzi do siebie, do Kowna, swoje dzieci; kiedyś później p. Wanda mi powie: Tatuś chciał z nas wszystkich zrobić na siłę Litwinów[2]. Udało mu się z Witoldem/Vytautasem, częściowo z Kiejstutem, był też czas, kiedy się wydawało, że i Grażyna przejdzie „na stronę tatusia”. Kiejstut mówił o ojcu jako „gorącym patriocie litewskim”. Ale co to znaczyło w tamtych latach, kiedy ideologia państwowa Litwy głosiła, że przed zgubnymi dla narodu litewskiego wpływami polskiej kultury (zwłaszcza języka) trzeba się odgrodzić całkowicie? Powiedzmy tedy, eufemistycznie, że był to „patriotyzm twardy”… W tym konkretnym przypadku skutkował skrywanym dramatem rodzinnym.

• • •

W mojej świadomości Grażyna Bacewicz istniała od zawsze, czyli od lat szkolnych. Oczywiście fragmentarycznie i wybiórczo, ale już od czasów licealnych (pierwsza połowa lat 60.) Bacewiczówna (bo tylko w tej panieńskiej formie nazwiska się o niej mówiło) funkcjonowała jako największy współczesny kom-pozytor polski, obok Lutosławskiego. Z kolei na studiach (druga połowa lat 60.) porażony charyzmą apostoła Nowej Muzyki Bogusława Schaeffera przejąłem jego daleko idące lekceważenie dla wysiłków unowocześnienia języka muzycznego zarówno Bacewiczówny, jak Lutosławskiego. Właśnie „wysiłków”, w dodatku nieudanych, bo obciążonych neoklasycznymi nawykami. To się udało – mawiał Schaeffer – tylko Strawińskiemu. Nie udało Lutosławskiemu, który mimo kolosalnych wysiłków nie potrafił zerwać do końca ze swym neoklasycznym nałogiem/myśleniem. W efekcie osiągnięcia miał niewspółmierne do trudów pracy; pisał z mozołem i mało, właściwie był impotentem. Trochę więcej miał Schaeffer wyrozumiałości w stosunku do Bacewiczówny, do jej wysiłków modernizacyjnych, co przejawiało się właściwie tylko mniejszą kąśliwością. Mój mentor był bezlitosny dla szkoły Nadii Boulanger, dla tej „piekarni produkującej ciasteczka od razu czerstwe”.

W tamtych latach patrzyłem na świat z pogardą dla wszystkiego co nie jest tą „prawdziwą Nową Muzyką”. Osobiście nigdy Bacewiczówny nie poznałem, choć przecież rozpoznawałem ją w kuluarach Warszawskiej Jesieni. Mam w oczach scenę: we foyer Filharmonii Narodowej  konwersuje w szampańskich humorach grupka postaci drobnej postury, ale ważnych. To byli państwo Lutosławscy (Witold i Danuta) i panie Bacewiczówny (Grażyna z siostrą Wandą). Patrzyłem na to z politowaniem: śmiejcie się, śmiejcie, i tak wylądujecie na śmietniku historii! Dzisiaj ze wstydem wspominam moje – na szczęście tylko paroletnie – zaczadzenie ideologią darmsztadzkiej awangardy, ten głuchy na muzykę fanatyzm, i z empatią potrafię patrzyć na tych, którzy w latach „terroru awangardy” dokonywali prób ratowania muzyki przed antysztuką. Presji awangardy w latach 60. ulegali i Bacewiczówna, i Lutosławski. Ten drugi w większym stopniu poddawał się ciśnieniu progresywnego „ducha czasu”, czego owocem są choćby Gry weneckie czy Kwartet smyczkowy. Lutosławski eksperymentował, flirtował z awangardą i z tej perspektywy można spojrzeć na niektóre jego wypowiedzi, np. tę szeroko znaną o zainspirowaniu się Johnem Cagem przy pracy nad własną koncepcją aleatoryzmu. Ja bym w tego rodzaju wypowiedziach widział raczej kurtuazyjny gest pod adresem awangardowego mainstreamu i poprawnościowe zabezpieczanie się przed wypadnięciem z „postępowego” towarzystwa. Pamiętajmy, że mówił to w czasach przed-post-modernistycznych (pre-postmodernizmu), gdy wiara w postęp (w sztuce) jeszcze nie wygasła. Dopiero później odważał się Lutosławski na wypowiedzi o „terrorze awangardy”, czy o tym, że nie chce przyspieszać końca muzyki.

Wiara w postęp cechowała również Bacewiczównę. Ale i ona czuła się w świecie postępu dyktowanego przez Darmstadt raczej pogubiona, a może po prostu nieswojo. Znamienna jest nota kompozytorki: ”Dotąd nie przekroczyłam i już nie przekroczę granicy dzielącej nas od absurdu. Absurdem w tym wypadku nazywam coś, co wydaje się niemożliwe, a co w gruncie rzeczy daje zupełnie nowe wartości”[3]. Sens tej myśli nie jest jednoznaczny. Czy chodzi o zwycięstwo nad absurdem przez niepoddanie się absurdowi, czy raczej jest to przyznanie się do klęski? Jeżeli klęska, to być może towarzyszyła Grażynie refleksja nad postawą jej brata Witolda, który nie kapitulował przed „zupełnie nowymi wartościami” i który do końca życia ryzykował podejmowanie zadań „absurdalnych”.

• • •

Z nazwiskiem Vytautasa Bacevičiusa zetknąłem się w końcu lat 70. ubiegłego wieku; jego muzykę po raz pierwszy usłyszałem dziesięć lat później, w Baranowie. Wspominał mi o nim Vytautas Landsbergis; odebrałem to jako ciekawostkę, nic więcej. Potem natknąłem się na to nazwisko w Małej encyklopedii muzyki PWN, gdzie figurował jako „radziecki kompozytor i pianista”[4].

Przy okazji, ale nie na marginesie: jako muzycy radzieccy w tej Małej encyklopedii… znaleźli się m.in. Juozas Naujalis (1869-1934) i Česlovas Sasnauskas (1867-1916) – nonsensy, które brały się z niechlujstwa redakcji i asekuracji, żeby nie podpaść cenzurze, bo w PRL narodowość autora z ZSRR na pierwszym miejscu była radziecka, dopiero na drugim miejscu można było dodać narodowość republikańską/lokalną. W wypadku Naujalisa, a osobliwie Sasnauskasa, który zmarł przed powstaniem ZSRR – to nie lada kurioza. Wiem, że kilka nazwisk litewskich kompozytorów do Małej encyklopedii… rekomendował Landsbergis (chyba przez Stefana Jarocińskiego) i to on upomniał się o Bacevičiusa; radzieckość Bacevičiusowi dokomponowała oczywiście nadgorliwa redakcja.

W 1982 roku Wanda Bacewicz opublikowała w „Ruchu Muzycznym” bukiet myśli siostry[5]. Nie pamiętam, żebym nań zwrócił uwagę, nie na takie słowo drukowane czekało się w pierwszych miesiącach stanu wojennego w Polsce. A jeśli nawet wpadł mi w ręce ów numer „Ruchu”, to nie nakarmił miałką zawartością; głód ważnych tekstów był wtedy wielki. Praktyczne uwagi o czyimś (choćby i Bacewiczówny) warsztacie kompozytorskim? – to nie zachęcało do lektury w rozgorączkowanej atmosferze tamtych czasów. Więc jeśli nawet je przeczytałem, to nie rezonowały we mnie. Podobnie jak drobnym drukiem podana informacja, że pierwszy fragment przemyśleń kompozytorki pochodzi „z listu do brata Witolda – kompozytora, pianisty i pedagoga w Stanach Zjednoczonych”[6]. Czego i ile dowiedział się czytelnik? Tyle, że Grażyna miała jakiegoś brata-muzyka w Ameryce. Tylko tyle.

Parę lat później (1984) pisząc do programu „Warszawskiej Jesieni” notę o Tryptyku na głos z fortepianem Feliksasa Bajorasa podałem – też tylko jako ciekawostkę, że pierwszym jego nauczycielem muzyki był w Kownie Vincas Bacevičius, ojciec naszej Grażyny[7]. O bliskości nauczyciela do ucznia niech świadczy to, że podarował młodemu Felkowi skrzypce córki, Grażyny. Widziałem te skrzypce... Tryptyk Bajorasa zamówiony został na festiwal Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich w Lusławicach i tam był wykonany po raz pierwszy przez Piotra Kusiewicza i Waldemara Malickiego (1983). W roku następnym, po świetnym przyjęciu w Lusławicach, trafił na „Warszawską Jesień”[8].

W przerwie koncertu odnalazła mnie (choć mnie nie znała, więc zapewne przy pomocy Małgorzaty Gąsiorowskiej) p. Wanda: Och, to prosta sprawa, ojciec był Litwinem i zamieszkał na Litwie, tak jak Witek. Przekonywałem p. Wandę, że dla mnie to nie takie proste sprawy i że już prosiłem jej brata, Kiejstuta, o po-moc w wyjaśnieniu wielu nurtujących mnie pytań o Witka. Ale odpowiedzi nie dostałem. Zależało mi na kontakcie bardzo, bo w następnym roku na festiwalu w Baranowie („Wrzesień Muzyczny na Zamku w Baranowie Sandomierskim” 1985) chciałem urządzić w osiemdziesiątą rocznicę urodzin Witka dzień jemu poświęcony, sesje i koncerty…  Jakże mi przykro, że nie mogę pomóc, ja zajmuję się Grażynką, Kiej Witkiem. Brat był ostatnio bardzo zajęty, ale z pewnością Panu odpisze!

I rzeczywiście, po powrocie z Jesieni do Krakowa zastałem kartę od Kieja, czyli Profesora Kiejstuta Bacewicza. Przytaczam pełną sekwencję korespondencji w „sprawie Witka”, która szczęśliwie się zachowała.

(K. Droba do K. Bacewicza, kopia maszynopisu)
Kraków, 10 VII 1984

 

Wielce Szanowny Panie Profesorze,  

Może naprzód przedstawię się: wykładam w krakowskiej Akademii Muzycznej historię i literaturę muzyki XX wieku; kilka lat temu odkryłem (dla siebie) muzykę litewską i od tego czasu staram się nią również zainteresować innych. Nie o przechwałki mi chodzi, więc nie będę wyliczał form zaangażowania się w przybliżanie polskiemu środowisku muzycznemu współczesnej muzyki litewskiej. Chodzi mi przecież o sam przedmiot, o możliwie pełny obraz muzyki litewskiej XX wieku. Obraz ten jest niepełny, gdybym ograniczył się do oficjalnych materiałów dostępnych w ZSRR, to znaczy do publikacji w jęz. rosyjskim (litewskiego nie znam, zresztą nie mam żadnych powiązań rodzinnych z Litwą, urodziłem się już w PRL-u, nie jestem też obciążony jakimiś litewskimi resentymentami) i do partytur wydawanych w ZSRR.

Już chyba na samym początku mych litewskich fascynacji zetknąłem się z nazwiskiem Vytautasa Bacevičiusa – ale dopiero niedawno dostałem parę jego partytur wydanych w USA i miałem możność zorientowania się po ich lekturze, jak dużego formatu jest to twórczość. Od przyjaciół muzyków Litwinów (z Wilna) dowiedziałem się, że nie jest Pan niechętny udzielaniu informacji o swoim bracie – wtedy poprosiłem zaprzyjaźnioną ze mną Małgorzatę Gąsiorowską (która pisze książkę o Grażynie Bacewiczównie) o ułatwienie kontaktu z Panem. M. Gąsiorowska porozumiała się z p. Wandą Bacewicz i w ten sposób (i przy błogosławieństwie Pana siostry) stałem się posiadaczem Pańskiego adresu.

Moja prośba jest następująca: czy mógłby Pan Profesor poświęcić trochę czasu na rozmowę o Pańskiej Rodzinie a zwłaszcza o Pańskim bracie Vytautasie. Interesują mnie szczególnie następujące problemy: 1) twórczość i życie Vytautasa Bacevičiusa; 2) problem litewskiej świadomości narodowej Pańskiego brata; 3) problemy (może trudne i delikatne) określenia się narodowego rodzeństwa Bacewiczów.

Informacje ujęte w punkcie 1. potrzebne mi są do konkretnych prac o charakterze naukowym; informacje ujęte w punktach 2. i 3. byłyby mi pomocne do pełniejszego zrozumienia fenomenu bogatej, suwerennej, współczesnej kultury litewskiej. Wszelkie uzyskane od Pana informacje wykorzystałbym zgodnie (i godnie) z ewentualnymi wskazówkami Pana Profesora, w zgodzie z prawdą i dla dobra sprawy.

Byłbym bardzo zobowiązany za zgodę na odwiedzenie Pana Profesora w Łodzi i przeprowadzenie rozmowy. Każdy termin podany przez Pana Profesora przyjmę z wdzięcznością. (Ponieważ nikogo w Łodzi nie znam, przyjechałbym do Łodzi z Warszawy i w tym samym dniu wracałbym do Warszawy.)

       Będę wdzięczny za słów parę łaskawej odpowiedzi – z wyrazami prawdziwego szacunku

Krzysztof Droba   

 

Odpowiedź nie nadchodziła. O tym, że Profesor z całą pewnością mi odpisze dowiedziałem podczas wspomnianej kuluarowej rozmowy z p. Wandą w Warszawie. I rzeczywiście, zapewne po interwencji p. Wandy, reakcja była natychmiastowa.

 (K. Bacewicz do K. Droby, karta pocztowa, tzw. odkrytka; data na stemplu pocztowym nieczytelna, pismo odręczne)
23 IX 84

 

Drogi Panie Profesorze,  

Proszę mi wybaczyć, że dopiero teraz odzywam się na Pański miły list. Na to opóźnienie złożyło się wiele przyczyn – najpierw nasza nieobecność w Łodzi, później bardzo poważne kłopoty i zmartwienia związane z niedobrym stanem zdrowia mojej żony (stenocardia), wreszcie masa niespodziewanych zajęć, które zwaliły się na mnie po powrocie z wakacji.

List Pański przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem. Wysuwam kontrpropozycję. Wydaje mi się, że w ramach jednej rozmowy życzeń Pańskich nie dałoby się spełnić – sprawa nie jest taka prosta, po wtóre – w toku rozmowy to i owo mogłoby nam z pola widzenia umknąć. Myślę, że bardziej celowe będzie w tym wypadku przesłanie przeze mnie na ręce Pana Profesora odpowiednich informacji i materiałów, oczywiście z tego, co jest dla mnie dostępne, bo niestety całością nie dysponuję na razie. Żywot i twórczość brata wymaga specjalnych studiów, czemu poświęciła się jedna z muzykologów litewskich.

Za kilka godzin wyjeżdżam na tydzień na koncerty do Czechosłowacji. Przygotowaniem odpowiednich informacji i materiałów dla Pana Profesora będę mógł się zająć po powrocie z koncertów. Proszę o cierpliwość – jestem po prostu zaorany. Mając nadzieję, że Pan Profesor przyjmie moje intencje i moją kontrpropozycję ufną myślą, łączę serdeczne pozdrowienia

Kiejstut Bacewicz

Z kolei odezwała się, sama z siebie, p. Wanda.

 

(W. Bacewicz do K. Droby, pismo odręczne)
3 X 84

Szanowny i Drogi Panie Krzysztofie,  

Dziś wreszcie udało mi się porozmawiać telefonicznie z bratem Kiejstutem. On odpisał Panu przed samym wyjazdem do Czechosłowacji (przedtem był okropnie zawalony pracą), a więc zapewne zastał Pan jego list w Krakowie.

Brat twierdzi, że więcej korzyści przyniesie przesłanie Panu przez niego szczegółowych danych o Vytautasie, niż osobista rozmowa.

Pytałam go, czy nie ma partytury któregoś z kwartetów. Niestety, nie, ale nuty te muszą być na Litwie skoro 2 lata temu kwartet Witka był tam wykonywany. Który? – nie wiem.

Zdaniem Kiejstuta – prezentując ewentualnie muzykę Witolda w Baranowie, powinno się dać utwory najbardziej charakterystyczne dla jego twórczości. Pokazanie np. Sonaty fortepianowej nr 1 nie jest moim [zdaniem] najlepszym pomysłem, bo to utwór bardzo dawny, z okresu jeszcze romantyczno-ekspresjonistycznego. Przykro mi, że nie udaje mi się pomóc Panu, Drogi Panie Krzysztofie w tak radujących mnie zamierzeniach.

Może sprawi Panu chociaż minimalną przyjemność mój wydany niedawno wybór poezji, w którym polecam Pana uwadze wiersz  Pielgrzymka.

              Pozdrowienia serdeczne

Wanda Bacewicz

 

(K. Droba do K. Bacewicza, kopia maszynopisu)
Kraków, 7.X.1984

            

Wielce Szanowny Panie Profesorze,

Dziękuję serdecznie za kartkę [z 23.IX] i bardzo przepraszam za zamieszanie, za dodatkową fatygę. Tym bardziej jest mi przykro, że zamierzam fatygować Pana Profesora w dalszym ciągu. Nigdy bym nie posunął się do czegoś podobnego w swoich prywatnych, osobistych sprawach. Kierują mną jednak sprawy o szerszym charakterze, powiedzmy historycznym, społecznym i artystycznym. Trudno mi tutaj formułować wszystkie aspekty – zamęczyłbym Pana Profesora zbyt długim listem. Próbowałem rzecz wyłuszczyć siostrze Pana, i myślę, że Jej będzie łatwiej wytłumaczyć, jak ja widzę sprawę i o co mi chodzi. Teraz natomiast, w skrócie, powiem, że nie chciałbym zrezygnować z odwiedzenia Pana Profesora i proszenia o rozmowę. Zdaję sobie sprawę, że podczas jednej rozmowy może się zrodzić więcej pytań niż odpowiedzi. Dlatego szczęśliwy byłbym z możliwości dalszego ciągu…

Tymczasem czekam – z góry dziękując – za zapowiedziane przez Pana materiały o Vytautasie Bacevičiusie. Przestudiuję je dokładnie i potraktuję jako punkt wyjścia do ewentualnej rozmowy. O tę rozmowę proszę – dla dobra pamięci o Pańskim bracie i dla dobra jego muzyki; właśnie muzyce Vytautasa Bacevičiusa chciałbym pomóc. Chcąc jej pomóc muszę prosić o pomoc Pana Profesora.

Pozostaję ufny, że rozumie Pan Profesor moje intencje i płynącą stąd natarczywość, łączę wyrazy prawdziwego szacunku –

Krzysztof Droba

 

(K. Bacewicz do K. Droby, pismo odręczne)
11 X 1984 (otrzymałem 17 X 1984)

Drogi Profesorze,

Przekazuję do Pana łaskawej dyspozycji 17 utworów fortepianowych i jeden utwór organowy naszego brata Witka (tak go nazywaliśmy). List z danymi biograficznymi wysyłam jutro, najdalej pojutrze.

Ściskam serdecznie Pańską dłoń

Kiejstut Bacewicz

 

(K. Droba do K. Bacewicza, kopia maszynopisu)
Kraków, 21 X 1984

 Wielce Szanowny Panie Profesorze,

 bardzo serdecznie dziękuję za nuty (17+1 utworów), za list i za tak obszerne materiały dotyczące Pańskiego brata. Dopiero teraz zrozumiałem w pełni, jak bardzo absorbujące musiały być dla Pana Profesora moje prośby, z jaką odpowiedzialnością Pan je potraktował (wspaniały przykład odpowiedzialności dla mojego pokolenia; lekcja, której się nie zapomina; dzięki takim przykładom, daj Boże zapamiętanym!, świat się w przyszłości może nie rozleci!) – jestem bardzo poruszony Pańskim stosunkiem do moich próśb, do mnie.

Nawiązując do terminu spotkania z Panem Profesorem: 10 i 11 listopada mam być w Warszawie i w związku z tym (bo z Krakowa dojazdy do Łodzi są fatalne, a w samej Łodzi nikogo bliskiego nie mam) czy mógłbym złożyć Panu Profesorowi wizytę w poniedziałek 12.XI? Jeśli tak, to w jakiej porze dnia? Ale tak w ogóle: każdy termin zaproponowany przez Pana Profesora przyjmę z wdzięcznością.

Tymczasem najlepiej Pana Profesora pozdrawiam – z prawdziwie głębokim szacunkiem

Krzysztof Droba

 

Do wizyty doszło więc 12 listopada, spotkanie trwało – robiłem notatki przy Profesorze – 5 godzin, od 12.30 do 17.30, Profesor odprowadził mnie do pociągu (po 18-tej), w Krakowie byłem po kolejnych pięciu godzinach. Owocem tej dłu-giej, z godziny na godzinę luźniejszej i serdeczniejszej rozmowy było przyjęcie zaproszenia do Baranowa i zapewnienie, że rozszerzy jeszcze swój tekst o bracie, który mi już wysłał zaraz po przesyłce z nutami. Siedzieliśmy w pokoju z forte-pianem, na pulpicie rozłożone były nuty z fortepianowymi utworami Vytautasa. – Nauczyłem się ich, przegrywam sobie. – Na koncertach również? – Nie… Korciło mnie, żeby poprosić Profesora o zagranie otwartego na pierwszej stronie, jakby przygotowanego na tę okazję. Zmitygowałem się, żeby nie powstał choć cień podejrzenia o sprawdzenie, czy rzeczywiście ma w palcach. (Dziś żałuję; jestem prawie pewien, że był przygotowany na taką okoliczność.)

Ciemności kryły Łódź, kiedy Profesor odprowadzał mnie na stację kolejową. Teraz  zwróciłem uwagę na jego sprawność fizyczną (w końcu 80-latka), wcześniej na jasność umysłu, staranność wysławiania i szarmanckość; był w każdym calu człowiekiem kulturalnym, „przedwojennym”.

Wanda i Kiejstut goszczeni byli w Baranowie na „Wrześniu Muzycznym” po królewsku, ulokowani zostali w komnatach zamkowych, wcześniej tego zaszczytu dostąpili na „Wrześniu” tylko państwo Pendereccy; sami się cieszyli i cieszyli nas swą obecnością w świetnej formie. Wystąpienie Profesora podzielone zostało na dwa późne wieczory (9 i 10 września 1985). A na koncertach usłyszeliśmy po raz pierwszy muzykę Vytautasa: Eugeniusz Knapik ze swym studentem Ireneuszem Jagłą dali recital utworów fortepianowych, zaś Kwartet Śląski przedstawił II Kwartet smyczkowy. W dyskusji padły natomiast pytania oczywiste, ale i kłopotliwe: dlaczego aż pół wieku nie było tej muzyki u nas? – bo dokładnie 50 lat dzieliło Baranów od wykonania w 1935 roku w Warszawie przez Grzegorza Fitelberga Poematu elektrycznego i Koncertu fortepianowego z udziałem kompozytora. Helena Zaworska (krytyczka literacka, redaktorka Iwaszkiewiczowskiej „Twórczości”) pytała wprost (cytuję z pamięci): Dlaczego Vytautas Bacevičius nie zaistniał w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Polsce? To, że przebywał w Ameryce, nie było znów taką wielką przeszkodą. U nas wykonywane były przecież utwory artystów tam przebywających. Nie bardzo pojmuję, dlaczego [dopiero] teraz do tego dochodzimy. Na co padło ze strony Kiejstuta krótkie: „Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie”[9]. Szansa na rozwiązanie tajemnicy pojawiła się dopiero po śmierci Profesora w 1993 roku…

Tymczasem, w Baranowie, wystąpienie Profesora i tak okazało się przełomowe, przerywało milczenie o Vytautasie. Bez przesady: to właśnie w Baranowie dokonało się odkrycie Vytautasa Bacevičiusa. Powrót do status quo ante stał się niemożliwy. Po referacie Mildy Kazakevičienė, która dokonała całościowego przeglądu twórczości Bacevičiusa i scharakteryzowała jej kolejne etapy[10], po obszernej wypowiedzi Kiejstuta[11] stało się jasne, że tak oryginalnej muzyki i intrygującej postaci nie da się wymazać z historii muzyki XX wieku. Autora opery, baletu, kilkunastu utworów symfonicznych w tym sześciu symfonii, czterech koncertów fortepianowych, koncertu skrzypcowego, czterech kwartetów smyczkowych i kilkudziesięciu utworów fortepianowych w tym czterech sonat… od opusów wczesnych, w których słychać echa Debussy’ego i późnego Skriabina, przez muzykę konsekwentnie atonalną – stylistycznie bliską temu, co można nazwać abstrakcyjnym ekspresjonizmem – po „muzykę kosmiczną” w ostatnim okresie życia. Imponujący dorobek! W bardzo małej cząstce usłyszany w Baranowie i tak wprawiał w zadziwienie. 

Prelekcja Profesora przełamywała rodzinne tabu milczenia o „sprawie litewskiej”. Przedtem wszystko, co litewskie było publicznie zamilczane, ot choćby takie „drobiazgi”, jak przedwojenne pobyty i koncerty Grażyny czy Kiejstuta na Litwie: „przed II wojną świat. odbyła [G.B.] liczne podróże artyst. do Francji, Hiszpanii i krajów bałtyckich”[12]; w haśle o Kiejstucie opuszczony paroletni pobyt i praca na Litwie, za to podana informacja, że w latach trzydziestych „jako pianista i akompaniator odbył szereg podróży art. do Francji, Anglii, Niemiec i Łotwy”[13]. W Baranowie te „drażliwe” dla rodziny sprawy zostały odblokowane, przynajmniej częściowo, bo np. próby robienia kariery przez Grażynę na Litwie jako litewskiej skrzypaczki nigdy przez rodzinę nie zostały upublicznione.

Najcenniejsza jednak w baranowskim wystąpieniu Profesora była charakterystyka osobowości brata i refleksja nad tym, co w muzyce było dla niego najważniejsze, czyli poszukiwanie, poza konwencjami i schematami, środków dla wyrażania siebie w duchowej łączności z „uniwersum Kosmosu”. Wtedy też, w Baranowie, Kiejstut wyznał:

„jestem nie tylko z wykształcenia, ale i z głębokiej potrzeby wewnętrznej filozofem. Siłą rzeczy i moje widzenie spraw narodowościowych ma swoje oparcie w pewnych kategoriach filozoficznych, wiąże się mianowicie z zagadnieniem hierarchii wartości duchowych i moralnych. W moim przekonaniu wartością nadrzędną jest człowieczeństwo – nadrzędną także w stosunku do wartości kulturalnych, reprezentowanych przez poszczególne narody. Wierzę przy tym w jedność duchową człowieka i Kosmosu, tak jak wierzył w nią mój brat, toteż czuję się przede wszystkim człowiekiem”[14].

• • •

Profesor zmarł 27 sierpnia 1993 roku, a już 11 września listownie zwróciła się do mnie Wanda Bacewicz z prośbą, żebym się zaopiekował archiwum Kiejstuta dotyczącym Witka: sama nie ma kontaktów z Litwą, a ja będę wiedział co z tym zrobić, poza tym myśli, że taka byłaby wola Kieja… Skoro powołany zostałem na wykonawcę nienapisanego testamentu Profesora – nie mogłem odmówić. Od razu też nie miałem najmniejszych wątpliwości, że oryginały – jak się okazało 16281 listów i innych dokumentów – trzeba przekazać Litwie. Sprawą „zainfekowałem” Małgorzatę Janicką-Słysz, która szukała tematu do swej pracy doktorskiej i z entuzjazmem podjęła się przywiezienia do Krakowa dwóch ciężkich waliz archiwum[15]. Tutaj skatalogowaliśmy wszystko (144 strony wydruku) i całość skopiowali, a po roku zawieźliśmy na sesję w Akademii Muzycznej w Łodzi poświęconą rodzeństwu Bacewiczów, gdzie miało nastąpić uroczyste przekazanie owych waliz ambasadorowi Litwy w Polsce, p. Antanasowi Valionisowi, z intencją ulokowania ich w Litewskim Archiwum Sztuki i Literatury. Kilka miesięcy później na uroczystościach w Wilnie dyrektorka Archiwum publicznie pogratulowała nam „niezwykle profesjonalnie zrobionej dokumentacji”. To nas – z Małgosią – ucieszyło, ale i rozbawiło, bo dokumentację robiliśmy całkiem na tzw. nosa. Specyficznie „zabawny” moment przydarzył się jeszcze w drodze na łódzką sesję, kiedy żegnałem się z oryginałami listów. Przeglądając je po raz ostatni natrafiłem na przeoczony wcześniej passus w liście z 18 lutego 1969 roku adresowanym, tuż po śmierci Grażyny, do Wandy Bacewicz i Aliny Biernackiej (córki Grażyny):

„[…] moje listy do Gr. i do Was powinny kiedyś zostać w muzeum w Warszawie, ale nie w Wilnie. Niech oni wtedy wyszukują moje listy w Warszawie, tak jak teraz poszukują w Warszawie listy Čiurlionisa” [podkreślenie VB]

Co robić, ujawniać to odkrycie? Ujawniłem dopiero po szczęśliwym dotarciu walizek do Litewskiego Archiwum Sztuki i Literatury w Wilnie. 

• • •

Co nowego wniosły listy Vytautasa do wiedzy o nim, czy odpowiedziały na pytania o jego nieobecność w życiu muzycznym w Polsce, na które w Baranowie rodzina nie umiała (a raczej nie chciała) odpowiedzieć?

Przede wszystkim poszerzyły uładzone przez Kiejstuta wątki biograficzne, wzbogaciły portret psychologiczny Witka. Vytautas tuż przed wybuchem II wojny wyjechał na koncerty do Ameryki Południowej (Argentyna, Urugwaj, Brazylia), skąd w 1940 roku trafił do Nowego Jorku. Nadzieje na karierę artystyczną w Stanach już na samym początku popsuł sobie niefortunnymi działaniami natury politycznej. Różne są wersje tych „działań”, w listach do rodziny tylko incydentalnie pojawiają się mętne do nich aluzje, skutkowały jednak utratą gruntu pod nogami i eliminacją z życia społecznego. Jako „element podejrzany”, nękany przez urząd imigracyjny, bez zezwolenia na pobyt (status stałego pobytu w Stanach otrzymał dopiero po dwudziestu latach starań!) żył w stanie zawieszenia, permanentnego lęku, w swoistym stanie nie-bycia. I w tym amerykańskim byciu-niebyciu należy szukać jednej z przyczyn publicznego milczenia rodziny o Witku. Na radzieckiej Litwie uznany za zdrajcę („faszystę” sic!), w Stanach „niepożądany” – dla rodziny w Polsce stanowił prawdziwy „materiał wybuchowy”. Zapewne zdawał sobie sprawę, że naraża ją na niebezpieczeństwa, ale niepohamowana potrzeba kotaktu z jedynymi sobie bliskimi osobami, szczególnie z ukochaną Grażyną, była silniejsza od świadomości, że listy są w Polsce pod baczną kontrolą odpowiednich urzędów. Listy i nie tylko listy…

Trudny to dziś do wytłumaczenia i chyba niezmiernie rzadki przypadek tak intensywnej, obszernej i (pozornie?) nieskrępowanej korespondencji oficjalną drogą pocztową między członkami rodziny żyjącej po obu stronach „żelaznej kurtyny”! Grażyna była kompozytorką o niepodważalnie wysokiej pozycji w środowisku muzycznym, o nienagannej reputacji – zarazem chlubą i lojalnym obywatelem „socjalistycznej ojczyzny”. Może za cenę lojalności jej i rodzeństwa korespondencja rodzinna trwała bez większych przeszkód? Może ceną tej lojalności była publiczna nieobecność Vytautasa (i nazwiska, i twórczości) w kraju? Bo przecież tłumaczenie Wandy Bacewicz w Baranowie jest dalece nieprzekonujące: „Jak Witek napisał kiedyś o tym, że opowiedział komuś o Grażynie jako kimś najbliższym, to ona ze zdenerwowania nad tym listem płakała. Potem napisała do niego, żeby nigdy nikomu o niej nie mówił, ponieważ ona nie znosi reklamy, zwłaszcza rodzinnej”[16]. Dziwne, koncerty duetu Grażyna-Kiejstut były czymś oczywistym i nikomu nie kojarzyły się z rodzinną reklamą… Zdenerwowanie i płacz (sic!) Grażyny może więc miały inny powód, może brały się z tego, że Vytautas w ogóle ujawniał „komuś” swe bliskie związki z Grażyną i że ów niepowołany „ktoś” zechce łączyć trefnego emigranta z Grażyną?

Lojalność wobec „socjalistycznej ojczyzny” (innej w końcu nie było) brała się – jak myślę – ze strachu. Z lęku, żeby nie narażać na kłopoty Grażyny, żeby eliminować wszystko, co mogłoby zagrozić jej „dobremu imieniu”. Bo Vytautas bywał rzeczywiście nieobliczalny i z tego powodu mógł być groźny dla pozycji i kariery siostry w kraju. Więc dla większego dobra, jakim w przekonaniu rodziny był geniusz Grażyny i to geniusz nie w skali kraju, lecz świata – zostało poświęcone dobro „mniejsze”, czyli Witek. Mimo silnych więzi emocjonalnych rodzina uznała – tak myślę – żeby, owszem, kochać się, ale na odległość.

Są jeszcze inne, wcale nie mniej ważne powody trzymania Vytautasa na odległość. To instynktowny lęk przed bezpośrednim starciem się dwóch diametralnie odmiennych osobowości: ekstrawertycznego, dającego upust swym odczuciom, nieskrępowanego w okazywaniu krytycznego (czasem wręcz pogardliwego) stosunku do otoczenia, przekonanego o swej wyjątkowości Vytautasa – z introwertyczną, nie uzewnętrzniającą się, panującą nad emocjami i często wątpiącą w swą wyjątkowość Grażyną. Pełne porozumienie między nimi było po prostu niemożliwe. A może jeszcze bardziej i przede wszystkim na płaszczyźnie dla obojga najważniejszej, czyli na płaszczyźnie twórczej. Muzyka Vytautasa wyrastająca ze źródeł ekspresjonistycznych była w rudymentarnym konflikcie z neoklasycznym w swych podstawach myśleniem muzycznym Grażyny. Trudno uwierzyć, żeby Grażyna ceniła „rozwichrzony”, „nieuporządkowany” świat muzyki Witka – a że jest on „uporządkowany inaczej” tego nie chciała (czy nie mogła) dostrzec. I wątpiąc w wartość tej muzyki nie zrobiła nic, żeby pomóc bratu w zaistnieniu w Polsce.

• • •

Na koniec wrócę do oryginału kartki pocztowej, tej, na której Kiejstut Bacewicz odpisywał – po przeszło dwóch miesiącach – na mój pierwszy list.

Popatrzmy. Treść dokładnie rozplanowana, co do słowa wpasowująca się w obie strony kartki; pismo wyprostowane, stawiane pewną ręką, czytelne; żadnych odstępstw od pionu i zachwiań w poziomie; stała interlinia między wierszami. Efekt końcowy (bez zawahań, skreśleń, poprawek) wskazuje na starannie wcześniej przygotowaną wersję brulionową. Ktoś tak totalnie panujący nad formą, tym bardziej musi panować nad treścią, bo w końcu o nią przede wszystkim chodzi. Można zatem założyć, że nie ma tu ani jednego słowa zbędnego. I jeszcze sama kartka: z serii Szlakiem Poczty Polowej Ludowego Wojska Polskiego ze znaczkiem gen. broni Karola Świerczewskiego „Waltera”. W latach wojny polsko-jaruzelskiej dobranie takiej właśnie karty pocztowej też zapewne miało mi coś powiedzieć, np. coś takiego: Ja, niżej wyraźnie podpisany imieniem i nazwiskiem, nie mam nic do ukrycia, jestem lojalnym obywatelem Polski Rzeczpospolitej Ludowej, na osobiste rozmowy się nie zgadzam, wszystko co mam do powiedzenia w sprawie spiszę i prześlę pocztą…

Wtedy tego komunikatu-przesłania nie zrozumiałem i swą nieokrzesaną natarczywością zaburzyłem spokój rodziny. Czy potrzebnie?


[1] Lucjan Cieślak, Kiejstut Bacewicz – artysta, pedagog, rektor PWSM . (W:) Rodzeństwo Bacewiczów, red. Marta Szoka, Łódź 1996, s. 36.

[2] Dla odróżnienia od cytatów źródłowych fragmenty wypowiedzi z prywatnych rozmów z K. Drobą podajemy kursywą (od red.).

[3] Cyt. za: Ludomira Stawowy, Bacewicz Grażyna. (W:) Encyklopedia Muzyczna PWM , t. ab, red. Elżbieta Dziębowska, Kraków 1979, s. 101.

[4] Mała encyklopedia muzyki PWN,  red. Stefan Śledziński i Andrzej Chodkowski, Warszawa 1981, s.66.

[5] Grażyna Bacewicz, Z notatek osobistych, listów i wypowiedzi [do druku podała Wanda Bacewicz]. „Ruch Muzyczny” 1982, nr 4, s. 4-5.

[6] Ibidem, s. 4.

[7] Krzysztof  Droba,  omówienie  Tryptyku  F.  Bajorasa,  książka  programowa  MFMW  Warszawska Jesień, 1984, s. 32-34.

[8] Krzysztof Penderecki poprosił mnie o pomoc przy programowaniu kameralnych festiwali w lusławickim  dworze (1980, 1983, 1984) i pracując przy tych trzech prywatnych festiwalach miałem możność m.in. podpowiadania mu nazwisk kompozytorów, u których Penderecki składał zamówienia; taka była droga do Lusławic dzieł m.in. Litwinów – nie tylko Feliksasa Bajorasa, ale także Broniusa Kutavičiusa i Osvaldasa Balakauskasa.

[9] Kiejstut Bacewicz, Wspomnienia o bracie Vytautasie Bacevičiusie. (W:) W kręgu muzyki litewskiej. Rozprawy, szkice i materiały, red. Krzysztof Droba,  Kraków 1997, s. 169-186; 187-196. Przeredagowaną „baranowską wersję” zatytułowaną Mój brat Witold zamieścił autor w „Ruchu Muzycznym” 1986 nr 16 i 17.

[10] Por. skrócona wersja referatu M. Kazakevičienė, Charakterystyka twórczości Vytautasa Bacevičiusa. „Ruch Muzyczny” 1986 nr 16.

[11] K. Bacewicz, Wspomnienia o bracie…, op. cit., s. 190-91.

[12] Encyklopedia muzyczna PWM, op. cit., s. 101.

[13] Mała encyklopedia muzyki PWN, op. cit., s. 67.

[14] K. Bacewicz, Wspomnienia o bracie…, op. cit., s. 181.

[15] Zawartość waliz stała się podstawowym materiałem źródłowym rozprawy doktorskiej Małgorzaty Janickiej-Słysz, Vytautas Bacevičius i jego idee muzyki kosmicznej, opubl. Kraków 2001.

[16] K. Bacewicz, Wspomnienie o bracie (dyskusja), op. cit., s. 194.