Jerzy Jurkiewicz

Go to content
Back to articles list

Jerzy Jurkiewicz, profesor w Zakładzie Fizyki Teoretycznej Instytutu Fizyki im. Mariana Smoluchowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego

 

Wspomnienie

Spóźniona wiadomość o śmierci Krzysztofa Droby wzbudziła wspomnienia sprzed 60 lat, kiedy obaj, w czerwcu 1960 roku, przystąpiliśmy do egzaminu wstępnego do Państwowego Liceum Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Krakowie, do klasy fortepianu. Obaj mieliśmy znakomite przygotowanie muzyczne naszych mistrzów. W tym czasie od kilku lat byłem jednym z uczniów prof. Haliny Ekierównej, Krzysztof z kolei pani prof. Marii Bilińskiej-Riegerowej. Obie panie były wybitnymi pianistkami i znakomitymi pedagogami. Prowadziły klasy fortepianu w Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie. Dla obu z nas wielkim wyróżnieniem było znalezienie się w gronie ich uczniów.  Obu też marzyła się wielka kariera pianistyczna.

Liceum Muzyczne było uroczą szkołą. Do dziś z wielkim sentymentem wspominam pięć lat nauki w tym niezwykłym otoczeniu, wśród równie niezwykłych nauczycieli i kolegów. Atmosfera była zupełnie inna niż w innych krakowskich liceach w tym czasie. Formalnie Liceum było „szkołą zawodową”, podlegającą Ministerstwu Kultury i Sztuki. Klasy były bardzo niewielkie, zaledwie około dwudziestu uczniów w każdej z dwu klas na każdym roku. Naszą wychowawczynią była prof. Maria Waligórska, w klasie mniejszość stanowili chłopcy.

W konsekwencji wszyscy znaliśmy się bardzo dobrze. Moja sytuacja początkowo była trochę inna niż kolegów, wielu z nich znało się już wcześniej z nauki w Podstawowej Szkole Muzycznej, w budynku sąsiadującym z budynkiem Liceum.

Krzysztof od początku nauki stał się moim najlepszym kolegą, a z biegiem czasu bliskim przyjacielem. Oczywiście w naszych relacjach była pewna doza konkurencji. Licytowaliśmy się kto z nas gra trudniejsze utwory i na jakim poziomie. Zawsze po szkole wracaliśmy razem, rozmawiając o wielu rzeczach. Krzysztof pochodził z Mielca i mieszkał na tzw. stancjach, wynajmując pokój w prywatnych mieszkaniach. Relacje z osobami, u których mieszkał układały się różnie, na ogół mniej lub bardziej konfliktowo. To były częste tematy rozmów, ale oczywiście nie jedyne. Powroty ze szkoły, zwłaszcza w późniejszych latach, stały się niemal obrzędem. Na ogół wracaliśmy całą grupą, odprowadzając się wzajemnie. Mieliśmy też ulubioną kawiarnię, gdzie po szkole piliśmy herbatę ekspresową. Dziś wydaje się to normalne, ale w latach siermiężnego komunizmu było to dość rzadkie i uważaliśmy to za przejaw artystycznego ducha. Nauczyciele nie byli zbyt entuzjastyczni w tych sprawach, ale na ogół udawali, że nic nie wiedzą. Krzysztof, który świetnie pisał, na jednej z klasówek z polskiego, wybrał wolny temat, w którym opisał te zwyczaje. Miał potem kłopoty i niestety niezasłużenie niską ocenę za swoją pracę.

Nasze ambicje pianistyczne niestety nie miały się zrealizować. Prof. Halina Ekierówna zmarła, gdy byłem w drugiej klasie Liceum. Znalazłem się klasie prof. Ireny Rolanowskiej, która zresztą też była wcześniej uczennicą prof. Ekierówny. Prof. Rolanowska była uroczą osobą i znakomitym nauczycielem, ale to już nie było to samo i dość szybko zdałem sobie sprawę, że moje fascynacje przesuwają się w stronę matematyki i fizyki. O dziwo, Liceum Muzyczne wcale nie było złym miejscem dla rozwijania takich zainteresowań. Krzysztof, w czasie lekcji WF-u i gry w piłkę na Błoniach, upadł nieszczęśliwie i złamał rękę. Na szczęście nie był to poważny przypadek, ale przekreślał karierę pianisty. Oczywiście żaden z nas nawet nie myślał o przerwaniu nauki w Liceum Muzycznym.

Patrząc na system szkolny w dzisiejszych czasach z pewnym zdumieniem widzę, że mimo wielu zajęć w szkole, gdzie musieliśmy połączyć naukę ogólną i przedmioty muzyczne, a także wielogodzinne ćwiczenie przy fortepianie, umieliśmy prowadzić bardzo bogate życie towarzyskie. Oczywiście były prywatki. Chodziliśmy co tydzień na koncerty w Filharmonii, co było w zasadzie obowiązkowe. Ale też bardzo często bywaliśmy w teatrze. Krzysztof miał bardzo szerokie zainteresowania. To on wymyślił wspólne chodzenie na wykłady w Domu Literatów na temat życia i twórczości Stanisława Brzozowskiego. Staraliśmy się znaleźć w antykwariatach jego książki, które czytaliśmy, a później omawialiśmy. Chodziliśmy też na inne ciekawe wykłady. Informacje o takich wydarzeniach na ogół zdobywał Krzysztof.

Bardzo niezwykłą tradycją Liceum było coroczne organizowanie Prima Aprilis. To było coś w rodzaju Juwenaliów, cały dzień szkoły poświęcony był na szaleństwa. Nauczyciele próbowali z tym walczyć, ale tradycja była silniejsza. Każda klasa realizowała własny scenariusz zabawy, często obmyślany i przygotowywany z dużym wyprzedzeniem. Jednym z osiągnięć naszej klasy była organizacja wiejskiego wesela. Ja zdobyłem odpowiedni strój Pana Młodego. Krzysztof był moim drużbą. Wszystkie klasy odwiedzały się w tym dniu i ambicją było urządzenie czegoś niezwykłego. W ostatniej klasie zorganizowaliśmy parodię zajęć szkolnych, gdzie nauczyciele zajęli miejsce uczniów, a uczniowie nauczycieli. Projekt scenariusza był, między innymi, dziełem Krzysztofa. Efekt był znakomity: my bawiliśmy się świetnie, nauczyciele niestety nieco gorzej. W konsekwencji odgrażali się, że ten zwyczaj musi się skończyć, nie wiem, czy przetrwał w kolejnych latach.

Część moich wspomnień dotyczy wspólnych wakacji. Przeżyliśmy razem wyprawę w Bieszczady, które wtedy były dużo dziksze niż teraz. Mieliśmy namiot i zastrzyki na wypadek ugryzienia przez żmiję. Opuszczone cerkwie wyglądały dość przerażająco. Wydrapaliśmy się na przełęcz, ale zdecydowaliśmy się wycofać. W efekcie kolejką wąskotorową dojechaliśmy nad Solinę, w miejsce bardziej cywilizowane, gdzie można było spokojnie używać uroków jeziora. Mieszkaliśmy w domku kampingowym i namiętnie graliśmy w bridża z sąsiadami. Po ostatnim roku Liceum, całą męską częścią naszej klasy pojechaliśmy na Mazury. Mój ojciec jakoś załatwił dla nas możliwość skorzystania z miejsca w ośrodku nad jeziorem Jeziorak, należącym do Instytutu Badań Jądrowych, gdzie rozbiliśmy namioty. To były niezapomniane wakacje.

Niestety nasza przyjaźń z Krzysztofem nie przetrwała. Na pierwszym roku studiów próbowaliśmy ją kontynuować, ale nie było to łatwe. Ja miałem w planie połączyć studia fizyki z lekcjami gry na fortepianie u prof. Rolanowskiej. Niestety moje życie w tym właśnie roku okazało się końcem szczęśliwego dzieciństwa. Nieoczekiwanie, w krótkim odstępie czasu, zmarli moi rodzice. Był to też koniec epoki, związanej z wcześniejszymi przyjaźniami. Nie potrafię zrozumieć czemu nasze drogi tak bardzo się wtedy rozeszły. Do dziś bardzo tego żałuję.