Leszek Polony

Go to content
Back to articles list

Krzysztofa Drobę poznałem na studiach; byliśmy z jednego rocznika, niemniej ja ze stycznia a on z lipca 1946 roku, wskutek czego on studiował rok niżej, ale tę samą specjalność - teorię muzyki. Zainteresowania mieliśmy zrazu raczej rozbieżne; on był entuzjastą muzyki współczesnej i żarliwym wyznawcą estetyki Bogusława Schaeffera (nosił się jakiś czas z myślą o studiach kompozycji), ja – wielbicielem romantyzmu muzycznego. Nasze bliższe kontakty rozpoczęły się od udziału w studenckim ruchu naukowym i turystycznym. W trakcie studiów nasze zainteresowania w naturalny sposób poszerzały się. Kiedyś zdradził mi swoje szczególne upodobanie do muzyki fortepianowej Schuberta i Brahmsa, ja zaś – właśnie za sprawą Krzysztofa - zainteresowałem się bliżej polską muzyką współczesną. Wspieraliśmy się wzajemnie w naszych pierwszych poczynaniach w dziedzinie publicystyki: on zaprosił mnie do swego programu muzycznego w krakowskiej telewizji, ja namówiłem go na debiut recenzencki w „Ruchu Muzycznym”.

Przełomowe znaczenie, przynajmniej w mojej drodze zawodowej, (która rozpoczęła się od codziennej żurnalistyki) miało jednak zaproszenie mnie do jednej z pierwszych sesji naukowych Zespołu ds. Analizy i Interpretacji Muzyki na temat „kwartetu smyczkowego w polskiej muzyce współczesnej”. Wygłosiłem na niej referat na temat Kwartetu smyczkowego Witolda Lutosławskiego.  Rychło potem rektor PWSM w Krakowie prof. Jan Hoffman zaprosił mnie do pracy na pełnym etacie wykładowcy i zarazem redaktora wydawnictw uczelnianych. Łatwo domyśleć się, że to Krzysztof właśnie był inspiratorem tego „posunięcia kadrowego”.

Tak rozpoczął się nowy rozdział naszych wzajemnych relacji; praca we wspólnym środowisku krakowskiej uczelni muzycznej. Trzeba zacząć od razu od szczypty soli. Nasza burzliwa przyjaźń, bo tak mogę chyba określić ową relację, nie miała charakteru idyllicznego – zdarzały się poważne nieporozumienia z trzaskaniem drzwiami i okresami obopólnego milczenia. Krzysztof sprawiał na mnie zawsze wrażenie osoby skrytej, powściągliwej, osobnej, niełatwo dopuszczającej do siebie. Różniły nas także w różnych latach poglądy polityczne – aczkolwiek nigdy nie odgrywały one rozstrzygającej roli w naszych relacjach.

Przyjaźń owa zacieśniła się w II połowie lat 70., w pamiętnym czasie Festiwalu 4M (Młodzi Muzycy Młodemu Miastu w Stalowej Woli) oraz Spotkań w Baranowie Sandomierskim. Byłem świadkiem i uczestnikiem pierwszych dyskusji, w których rodził się pomysł nowego programu estetycznego młodego pokolenia muzyków. Ideę festiwalu muzycznego poprzedziła dyskusja na temat pisma muzycznego. Uczestniczył w niej  także Krzysztof Szwajgier. Pisma założyć się nie udało, natomiast festiwal 4M stał się prawdziwą kuźnią młodej muzyki i krytyki muzycznej. Trzeba wspomnieć w tym miejscu o także o Andrzeju Chłopeckim, naszym stołecznym przyjacielu wspierającym festiwalowe poczynania Krzysztofa Droby, który rychło stał się wybitnym autorytetem młodej krytyki muzycznej.

Fenomen „pokolenia Stalowej Woli” został szczegółowo zanalizowany i opisany w znakomitej pracy Kingi Kiwały[1]. Książka z natury rzeczy koncentruje się na ideologii estetycznej i wyrosłej z niej twórczości muzycznej. Otóż warto w tym miejscu podkreślić inspirującą i autorską rolę Krzysztofa Droby w tym i innych przedsięwzięciach (np. w promocji muzyki litewskiej). Był prawdziwym spiritus movens naszego pokolenia muzycznego. Rola animatora doniosłych przedsięwzięć muzyczno-kulturalnych, którą dobrowolnie nałożył na swoje barki, spowodowała, iż mimo doskonałego pióra, jako pisarz muzyczny wypowiadał się osobiście dość rzadko i zwykle w służebnej roli – o wiele rzadziej, niż byśmy wszyscy tego pragnęli i oczekiwali. A pamiętamy przecież jego znakomity referat na temat Charlesa Ivesa na Spotkaniach Muzycznych w Baranowie, czy też artykuł o III Symfonii H.M.Góreckiego, Droga do sensu tragicznego opublikowany w Ruchu Muzycznym. Jego myśl muzyczna charakteryzowała się intelektualną przenikliwością, oryginalną interpretacją, zwięzłością i precyzją stylu.

Nie miał łatwego życia –  od wczesnej młodości cierpiał na różne dolegliwości.  Spalał się w swej działalności wraz z gigantyczną ilością wypalanych  papierosów. Parafrazując Balzaca, mógłby powiedzieć o sobie: żyłem milion papierosów.

Odszedł przedwcześnie.


[1] K.Kiwała Pokolenie Stalowej Woli. Knapik, Krzanowski, Lasoń. Studia estetyczne. Akademia Muzyczna w Krakowie 2019.