Na fotografii: obrona pracy licencjackiej z teorii muzyki napisanej przez Piotra Roemera pod opieką Krzysztofa Droby. Od lewej: Agnieszka Draus, Małgorzata Janicka-Słysz, Piotr Roemer, Krzysztof Droba
Krzysztof Droba we wspomnieniu
Był to początek roku akademickiego 2009/2010 w Akademii Muzycznej w Krakowie. Przydzielono mi jako promotora pracy licencjackiej z teorii muzyki starszego wykładowcę Krzysztofa Drobę. Te wspólne zajęcia stały się dla mnie fascynującą przygodą w głąb muzyki współczesnej, a ponadto szkołą myślenia o kulturze, sztuce, człowieku i świecie w ogóle. Przede wszystkim jednak poznałem osobę niezwykłą, która wpłynęła na mój artystyczny i czysto ludzki rozwój, którą uważam za ważny autorytet w moim życiu.
Profesor miał zwyczaj mówić to, co myśli, dlatego też pierwsze warsztatowe spotkania nad tekstem pamiętam jako ogniowy chrzest, który wypalał we mnie wszystko, co pretensjonalne, błahe czy nieadekwatne. Pokreślone czerwonym długopisem wydruki komentowane były językiem ciętym, ale w sposób kulturalny, inteligenty i z poszanowaniem drugiej osoby. Dowcipnie, nie bez ironii, ale nigdy prześmiewczo, trafiając w punkt, ale często przy pomocy dygresji; jakiejś anegdoty czy refleksji natury ogólniejszej, które to jedynie z pozoru mnie nie dotyczyły. Nudził się akapitami tylko gładkimi i poprawnościowymi, prychał na sformułowania wyświechtane i wyprane przez popkulturę z dawnego uroku, a prawdziwie irytowało go wszystko, co modne i puste. Taki sposób pracy nad tekstem wymagał od studenta pewnej odporności psychicznej, ale mnie osobiście motywował. Jak bardzo cieszyłem się, kiedy stopniowo – z wydruku na wydruk – coraz mniej rozmawialiśmy o gramatycznych nieudolnościach i dziwacznych sformułowaniach, a coraz głębiej wnikaliśmy w istotę rzeczy. Profesor miał wybitną wrażliwość na słowo, potrafił z tekstu wyłowić pojedynczy wyraz... no i się zaczynało. Obracaliśmy go w palcach na wszystkie strony, dyskutowaliśmy o znaczeniach, kontekstach, a nawet o samym jego brzmieniu. Czy aby na pewno trafnie oddaje to, co ważne? czy wpisuje się we wplecioną w rozdział metaforę? Towarzyszyła temu duża otwartość na literackie eksperymenty i przyzwolenie, wyrażone między słowami, na własną osobowość: tekst miał być mój, co prawda wolny od toksycznych naleciałości, merytorycznie wyczyszczony, ale przecież pisany przez osobę młodą, poszukującą i niedoświadczoną, która ma do swojej niedojrzałości pełne prawo.
Z czasem ujawniła się druga cecha Profesora jako wychowawcy, a mianowicie jego zdolność do uskrzydlania. Po chrzcie ognia słyszałem coraz więcej zaskakująco dobrych słów na mój temat. Czułem, że są wypowiadane na wyrost, ale właśnie dlatego, tym bardziej, chciałem stać się tych słów godzien. To połączenie prostej szczerości z rozbrajającą nieadekwatnością słowa do mojej osoby było prawdziwie twórcze, bo stwarzało mnie – w chwili, kiedy to wypowiadał i później – lepszym niż byłem.
Profesor uskrzydlał młodość, bo wierzył w czystość i dobre chęci młodości. W roku akademickim 2010/2011, w ramach seminaryjnych zajęć z krytyki i prelekcji, wyrwał nas – grupę studentów – z akademickich laboratoriów i zaprowadził wprost na Festiwal Prawykonań w Katowicach. Przebywaliśmy tam w atmosferze prawdziwego święta muzyki współczesnej, słuchaliśmy muzyki żywej i wreszcie – pisaliśmy dla konkretnego odbiorcy, co doraźnie skutkowało poczuciem celowości naszego trudu, a w dłuższej perspektywie kształtowało nasze obycie w świecie sztuki. To nie jedyny przykład, kiedy studenci, dzięki wsparciu Profesora, mogli uczestniczyć w ważnych wydarzeniach muzycznych; myślę tu przede wszystkim o Warszawskiej Jesieni. Zawsze jednak towarzyszył temu jakiś cel: uczestnictwo miało być aktywne i miało dać jakiś owoc, na przykład recenzję lub tekst krytyczny.
We wstępie do pracy licencjackiej, w roku 2010, umieściłem ważne dla mnie słowa: „Chciałbym gorąco podziękować mojemu Przewodnikowi, panu Krzysztofowi Drobie. Za Otwartość, Zaangażowanie, Inspirowanie, Ukazanie i Sprzyjanie”.
Otwartość, ponieważ w naszych rozmowach – pomimo dzielącej nas przepaści wiedzy i życiowej mądrości – czułem się partnerem, co pobudzało mnie do formułowania własnych teorii, wniosków i szczerego dzielenia się tym, co myślę. Dialogiczność od początku była fundamentem naszej relacji.
Zaangażowanie powodowane było wewnętrzną potrzebą rozprawienia się z tematem, który wpadł na naszą orbitę. Czy to była główna idea pracy pisemnej, czy rodowód popularnego przekleństwa „kurcze” (bo akurat natknęliśmy się na pewien dialog w Sonacie da camera Krzysztofa Knittla), dyskutowane były z jednakową powagą, często w godzinach nocnych, przez telefon; był nocnym markiem.
Za szczególnie inspirujące uważam jego monologi, i choć nigdy nie traciłem poczucia, że jestem w naszych rozmowach czynnym uczestnikiem, to jednak zdecydowanie częściej mówił Profesor. Wypowiadał się w sposób szczególny. Przypominało to natchnioną improwizację, która rozwija się z jednego motywu i ewoluuje w coraz to bardziej skomplikowane formy, w czasie rzeczywistym, ex promptu. Dlatego też, pomimo świetnego pióra, wolał żywą rozmowę.
Był człowiekiem o bogatej wiedzy i szerokich horyzontach myślowych. Widział świat w swoich licznych kontekstach, relacjach, znakach i symbolach. Ważne problemy uwikłane były w sieć problematyki bardziej ogólnej, a jednocześnie same tworzyły nową, świeżą perspektywę. Pomimo całej swojej wiedzy kluczowa w jego sądach była intuicja, irracjonalna przecież, często oparta o głębokie wewnętrzne przeżycie. Nie namawiał na swój mocno subiektywny punkt widzenia, a jednak często potrafił kilkoma słowami ukazać coś nowego, olśnić.
Nie cierpiał wszystkiego tego, co małe, cyniczne i ze złą wolą. Nie dbał o konwenanse, nie lubił sztucznej kurtuazji i nie interesowały go tytuły naukowe. Nie bawił się w uwodzenie. Cenił prostotę, naturalność, szlachetność i dobro. Do takich ludzi się garnął, takim aktywnie sprzyjał, takiej też sztuki potrzebował dla siebie. W odpowiedzi na moje życzenia bożonarodzeniowe AD 2013, w których poruszyłem temat właśnie dobra, napisał: „A jeśli chodzi o dobro. W jednym z ostatnich przed śmiercią (ostatnim?) wywiadzie Czesław Miłosz na pytanie, co najważniejsze w życiu, odpowiedział: zwykła ludzka dobroć.”
Krzysztof Droba był człowiekiem wierzącym i pobożnym. Czuł w sobie łaskę i traktował ją jako wielki dar. W rozmaitych listach żegnał mnie słowami: Z Bogiem
listopad 2017, Salerno, Włochy