Stanisław Krupowicz, kompozytor, profesor Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu
To już prawie trzy lata, od czasu, kiedy odszedł od nas Krzysztof Droba… Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wraz ze śmiercią Andrzeja Chłopeckiego (kilka lat wcześniej) zamknął się w muzykologii ważny rozdział. Mianowicie to jest ta grupa muzykologów, którzy w centrum swojego zainteresowania postawili muzykę współczesną i się prawie wyłącznie nią zajmowali.
Krzysztof Droba… Jestem jego dozgonnym dłużnikiem. Bo gdyby nie on, niestrudzony promotor muzyki litewskiej, gruzińskiej, ukraińskiej, estońskiej, łotewskiej, pewnie nie poznałbym wielu utworów kompozytorów pochodzących z tych właśnie państw – naszych najbliższych wschodnich sąsiadów. To dzięki niemu na „Warszawskiej Jesieni” usłyszałem po raz pierwszy utwory Kanczelego, Vasksa, Kutavičiusa, Balakauskasa, Sylwestrowa. To on był tym, kto zabiegał o te wykonania, zabiegał o to, by się polska publiczność zapoznała z muzyką współczesną kompozytorów z tamtych krajów.
Jest też dla mnie Krzysztof bardzo ważnym przewodnikiem po tym, co robiłem później jako kompozytor. Pamiętam, że dość długo rozmawialiśmy o muzyce elektroakustycznej. Krzysztof nie był wielkim entuzjastą tego typu muzyki, a ja byłem i starałem się go nakłonić do tego, żeby trochę zmienił zdanie na lepsze. W tamtych czasach – w latach 90. i późniejszych – koncerty muzyki elektroakustycznej odbywały się w nocy, najczęściej o godz. 23 – bądź w sali Akademii Muzycznej, bądź w Sali S1 – i Krzysztof Droba zawsze się sumitował tym, że on nie pójdzie na ten koncert, bo później nie ma jak wrócić do miejsca zamieszkania (a mieszkał wtedy w czasie festiwalu na ul. Franciszkańskiej, chyba w domu jakichś swoich kuzynów czy dalszej rodziny). Ja go kusiłem zawsze tym, że (ponieważ mieszkałem wtedy na Miodowej i miałem samochód) ja go oczywiście odwiozę na tę ul. Franciszkańską i parę razy udało mi się go skusić, żeby został na tym nocnym koncercie. Gdy dojeżdżaliśmy do celu naszej podróży, to później okazywało się, że siedzieliśmy jeszcze godzinę albo półtorej w samochodzie, rozmawiając właśnie o muzyce elektroakustycznej.
Krzysztof miał taką niesamowitą siłę przekonywania do swoich racji. I mimo że nie zawsze były one poparte jakąś konkretną analizą, jego intuicje, jego przekonanie, że akurat ten utwór jest świetny, ma niewątpliwą wartość artystyczną, a ten nie ma, to były takie trochę dla mnie prowokacje intelektualne, bo ja musiałem się wtedy do tego odnieść. I dzięki niemu przemyślałem sobie parę rzeczy, parę spraw, które później znalazły swoje zastosowanie w moich utworach. Dlatego też jestem mu bardzo wdzięczny za te rozmowy, które prowadziliśmy w samochodzie przy ul. Franciszkańskiej w Warszawie w późnych godzinach nocnych albo wczesnych rannych, bo odegrały one bardzo ważną rolę w mojej dalszej drodze kompozytorskiej, w mojej dalszej twórczości.
Nie ma chyba nikogo, kto by nie doceniał tej niesamowitej intuicji i silnego przekonania, że to, co Krzysztof proponował (byliśmy obaj w pewnym momencie członkami komisji repertuarowej „Warszawskiej Jesieni”) to jest absolutnie muzyka najwyższego lotu i że koniecznie musi być wykonana. On był niezwykle sugestywny i przekonywujący w tym i rzeczywiście te prawykonania, które on proponował, okazywały się utworami naprawdę ciekawymi, o dużej wartości artystycznej.
Te nocne rozmowy w samochodzie, ale też i dzienne, bo spotykaliśmy się w różnych innych sytuacjach (obaj byliśmy fundatorami, założycielami Fundacji Przyjaciół „Warszawskiej Jesieni” – przy tej okazji też mieliśmy wiele spotkań i rozmawialiśmy o różnych rzeczach), te nasze rozmowy, które bardzo dobrze pamiętam i za które jestem mu do dziś bardzo wdzięczny to było to, co najbardziej zapamiętałem z tych naszych relacji. To było jego przekonanie, jego strasznie silna wola przekonania innych, że TO jest świetny utwór i on to robił bardzo dobrze – naprawdę. I jak się później okazywało – miał rację.
No cóż. Nie ma już z nami Krzysztofa Droby, nie ma Andrzeja Chłopeckiego. Oni się – na swój sposób – nawzajem wspomagali. Był to taki nieformalny tandem – promujący, pokazujący polskiej publiczności, polskim muzykom, polskim kompozytorom muzykę, która nie była tak dobrze znana w latach 90. – ani w Polsce, ani (podejrzewam) również za granicą. I ten tandem – myślę, że był bardzo twórczy w tamtych czasach, na tych „Warszawskich Jesieniach”, które świetnie pamiętam.
Nie ma już z nami Krzysztofa Droby i odczuwam wielki brak. Naprawdę. Mam nadzieję, że młodzi muzykolodzy (bo jest, oczywiście, grupa ludzi oddanych muzyce nowej, muzyce współczesnej) będą mogli w najbliższym czasie kontynuować to, co Krzysztof Droba robił przez całe swoje życie.