Korespondencja Vytautasa Bacevičiusa z rodziną w Polsce - Krzysztof Droba

Przejdź do treści
Powrót do listy artykułów

Po śmierci Kiejstuta Bacewicza, Wanda Bacewicz (w liście z 11 IX 1993) zwróciła się do mnie z prośbą, żebym zaopiekował się materiałami związanymi z ich bratem, Vytautasem Bacevičiusem. Kiejstut nie zostawił bowiem testamentu, nie przekazał też za życia żadnych sugestii co do dalszych losów swego archiwum. Tak się złożyło, że opiekę nad twórczą spuścizną Grażyny przejęła w rodzinie Bacewiczów — Wanda, a nad spuścizną Vytautasa — Kiejstut, który u siebie w Łodzi gromadził listy pisane przez brata do różnych członków rodziny, partytury utworów, a także inne dokumenty z nim związane.

Z wielu powodów nie mogłem (a również nie chciałem) odmówić prośbie Wandy Bacewicz i w rezultacie stałem się współwykonawcą niepisanego testamentu Kiejstuta Bacewicza. Lecz zanim jeszcze archiwum Kiejstuta dotyczące Vytautasa (zawartość dwóch walizek) trafiło do Krakowa, ustaliliśmy z panią Wandą pewien tryb postępowania, tryb podyktowany troską o wierność intencjom Kiejstuta, jak i troską o dalsze losy recepcji muzyki Vytautasa Bacevičiusa. Kiejstut Bacewicz z pewnością chciałby przekazać materiały związane z Vytautasem Litwie (być może nie chciałby przekazać całości — ale to już tylko mój domysł), bo to Litwa jest najwłaściwszym miejscem gromadzenia spuścizny po Vytautasie[1]. Jest jednak również inny aspekt, który być może wpłynął na to, że Kiejstut sam nie podjął decyzji. Otóż rodzina Bacewiczów stanowi szczególny fenomen polifonii kulturowej, co najdobitniej dokumentuje olbrzymi zespół listów Vytautasa. Listy te pisane są w języku polskim do rodziny żyjącej w Polsce i poza Kiejstutem (który miał poczucie przynależności zarówno do kultury polskiej jak i litewskiej) uważającej się jednoznacznie za Polaków. Co więcej, duża część listów dotyczy sądów Vytautasa o twórczości siostry, Grażyny. Te fakty są na tyle istotne, że z pewnością nie dziwi litewskich przyjaciół decyzja, żeby zawartość owych dwóch walizek, które dostałem od p. Wandy, skopiować u nas w Krakowie i udokumentować. Zabezpieczenie w Krakowie materiałów źródłowych w postaci kopii jest ważne także dlatego, że tworzy tutaj bazę, na której może rozwinąć się polska bacevičiusologia.

Lwią część otrzymanych przeze mnie materiałów stanowi korespondencja. Są to listy do rodziny mieszkającej w Polsce, ułożone przez Kiejstuta w bloki według adresatów. Pozostawienie listów w tych blokach ma pewne zalety, niemniej dla lepszego i pełniejszego poznania postaci nadawcy — jego drogi życiowej wśród realiów codzienności; myśli i emocji; poglądów, światopoglądu, życia duchowego; wreszcie narracji czy dramaturgii losu — otóż dla tego rozpoznania wygodniejsze jest uporządkowanie korespondencji w jeden ciąg chronologiczny. Tak uporządkowana stanowi jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy pod każdym względem dokument życia człowieka nieprzeciętnego. Niestety, dokument niepełny, gdyż w korespondencji są luki, w niektórych latach spore i dotkliwe. W Archiwum znajdują się listy z powojennego ćwierćwiecza (1945-1970) pisane przez Witolda do matki, rodzeństwa i ich najbliższych: do Kiejstuta i jego żony Halszki, do Grażyny i jej męża Andrzeja i córki Aliny, potem do Aliny i jej męża Jerzego, i do siostry Wandy. Listy różnie bywają adresowane, lecz rodzina w nich traktowana jest integralnie, co wpływa na równie integralny charakter samej korespondencji. Jest ona jednym ciągiem wypowiedzi poprzez ćwierćwiecze, wieloletnią, nieprzerywaną rozmową Witolda w gronie rodzinnym. Nadawca zakłada, że odbiorcą są wszyscy wymienieni członkowie rodziny w Polsce. Tylko wyjątkowo apeluje do dyskrecji któregoś z adresatów, na ogół prosi — a czasem wręcz żąda — żeby treścią listów dzielili się stale między sobą. Tak tedy korespondencja Witolda jest rozpisaną na różnych adresatów, trwającą przez długie lata opowieścią o sobie. Owa unendliche Melodie bywa — ze względu na adresatów — różnie „instrumentowana”: barwy i odcienie listów do Grażyny różnią się od zabarwienia listów do Kiejstuta — nie wpływa to jednak ani na treść, ani na formę korespondencji. Największą potrzebę rozmowy i największa wagę przykłada Witold do wymiany myśli z Grażyną, którą — obok braterskiego umiłowania i uwielbienia —obdarza prawdziwym podziwem jako kompozytor, natomiast najbardziej liryczny i swobodny bywa w obfitej korespondencji do Wandy.

W Archiwum zachowało się przeszło 1600 (dokładnie 1628) listów — i nie jest to zbiór pełny. Są przesłanki, żeby ilość napisanych do rodziny listów szacować na co najmniej kilka tysięcy. Vytautas pisał do rodziny stale i systematycznie, częstotliwość listów znacznie wzrosła w końcu lat 50-tych, zaś lata 60-te są w jego życiu wypełnione prawie codziennym pisaniem. O intensywności kontaktów niech świadczy fakt, że np. 5.VI.1962 pisze do Grażyny aż cztery listy, żeby nie drażnić poczty polskiej ten czwarty na adres Wandy. Nawiasem mówiąc Witold korespondował — co wynika z listów do rodziny — z szeregiem osób i instytucji w USA. Ważne dla niego sprawy koncertów, dawania lekcji fortepianu, z których żył, sprawy wydań i wykonań własnych utworów miał zwyczaj załatwiać listownie. Również w tej formie prowadził dyskusje ze znajomymi (przyjaciółmi?) i rozprawiał się z wrogami (których — według niego — miał mnóstwo). Być może, że w latach 60-tych wysyłał nawet okoła tysiąca listów rocznie! Tak olbrzymia korespondencja pochłaniała niemałą część dnia i energii Bacevičiusa i stanowiła niebagatelną sumę w jego miesięcznym budżecie.

Jakie są listy do rodziny i o czym traktują?

Przeważają listy jedno i dwustronicowe, zapisane dla oszczędności miejsca bardzo drobnym pismem. Na początku listy są pisane atramentem, od końca lat lat 50-tych wyłącznie długopisem. Charakter pisma Vytautasa Bacevičiusa jest zmienny — zależy od sytuacji, nastroju, stanu zdrowia; na charakterze pisma wyciska piętno tempo (pośpiech) i aktualny stan emocjonalny — depresyjny bądź euforyczny. Rzadko zdarzają się listy pisane jednakowym, starannym charakterem, od początku do końca utrzymane w moderato, częściej takie, które pisze się w stanie wzburzenia — allegro-furioso. Ale nawet takie listy, pełne zawijasów, nierzadko z błędami literowymi i ortograficznymi, nigdy nie przekraczają progu czytelności. Czytelność pisma, osobliwie zaś kaligraficzne podanie adresu, bierze się z wielkiej troski Vytautasa o to, żeby jego listy dotarły jak najprędzej do adresata, zostały natychmiast przeczytane i zrozumiane.

Język listów jest bogatą, giętką i plastyczną polszczyzną z wyraźnymi wpływami „kongresówki" i kresów północnych w leksyce i gramatyce; z biegiem czasu staje się pełen amerykanizmów. Zdumiewać może jednak to, że człowiek, który języka polskiego używał sporadycznie, na ogół tylko w listach z polską częścią rodziny, posługiwał się tym językiem tak sprawnie do końca życia (władał ponadto płynnie litewskim, rosyjskim, francuskim i angielskim). Bacevičius najwyżej cenił szczerość i spontaniczność, więc pisał rodzinie o wszystkim. O ludziach z jego otoczenia, o osiągnięciach i radościach, o porażkach i troskach. Obok planów i idei kompozytorskich — mozaika codziennych drobiazgów; obok relacji o stanie zdrowia czy buchalteryjnych wyliczeń zarobków i wydatków — opisy snów, wizji, transów, „eksperymentów mentalnych”; obok detalicznych sprawozdań z zakupów w sklepach, tras podróży metrem, sposobów ciągłych przeprowadzek — wielostronicowe streszczenia lektur książek i artykułów prasowych; obok maniakalnie dokładnych reportaży dnia — fundamentalne refleksje o naturze świata i kosmosu. Znaczną część energii epistolarnej Vytautasa Bacevičiusa pochłaniało relacjonowanie nieporozumień, awantur i afer, które mu się przytrafiały nader często w kontaktach z ludźmi. Opisy toczonych bojów z prawdziwymi czy raczej urojonymi wrogami obfitują w karykaturalne portrety znienawidzonych „prześladowców".

Na tysiącach stron listów do rodziny nakreślił się (!) portret człowieka — natury pełnej sprzeczności, istnej „fontanny tryskających antynomii", żeby użyć określenia Gombrowicza (nb. także Witolda, także emigranta, który także w lecie 1939 wsiadł na transatlantyk i dopłynął w przeddzień wybuchu wojny do Argentyny). Bacevičius, ów piewca szczerości i spontaniczności uprawiał bowiem wyrachowane i wykrętne gierki; wróg wszelkich autorytetów ulegał wpływom podejrzanych indywiduów; wielbiciel kobiet i miłośnik „kobitek” był krańcowo mizoginiczny w portretowaniu swoich wielbicielek; człowiek hojny, szczodry i z gestem bywał jednocześnie żałośnie małostkowy; ufny, czasem do granic naiwności, potrafił zatruwać się bezgraniczną podejrzliwością. Bezkrytyczny w stosunku do pochlebców i przesadnie krytyczny do ludzi mu prawdziwie oddanych; zwolennik wykwintnych manier i nieobliczalny awanturnik. Wyniosły, dumny i przewrażliwiony na punkcie własnego honoru — uwikłany ciągle w sytuacje dla siebie poniżające. Europejczyk — żyjący wśród „barbarzyńców” na peryferiach Nowego Jorku. Miłośnik paryskiej lekkości bytu — doświadczający  wszelkich uciążliwości życia w paraliżującej biedzie. Na ów portret składa się krańcowy egoista i wrażliwy altruista, życiowy lekkoduch i fanatyk wiedzy, nauki (w tym wiedzy i nauki tajemnej), zastraszony człowieczek i zuchwały buntownik, zdeklarowany ateista, który gros energii duchowej poświęca na refleksję metafizyczną, uwielbiający towarzystwo i błyszczenie towarzyskie — anachoreta...

Przy wszystkich sprzecznościach i ciągłych zmiennościach, niezmienny jest w tym, co dla niego najważniejsze. Jest twardy, trwały i wytrwały — w przekonaniu o wartości swej muzyki, o wartości siebie jako twórcy i artysty, a także w walce o uznanie dla siebie, o uznanie misji czy posłannictwa, które ma do spełnienia.

Pierwszy list w archiwum nosi datę 27 września 1945, ostatni napisany został na tydzień przed śmiercią 7 stycznia 1970. Pomiędzy tymi datami rozpina się ludzki dramat: dramat człowieka samotnego (z wyboru), dla którego pisanie listów do najbliższych i odpowiedzi od nich są jedyną formą kontaktu z ludźmi przez niego kochanymi. Z innymi osobami, przewijającymi się koło niego w Ameryce, może się nawet zaprzyjaźnić (Vytautas często mówi o przyjaciołach i przyjaciółkach), nie ma jednak w korespondencji śladu, żeby owe przyjaźnie były podbudowane głębszą duchową wspólnotą, nie mówiąc już o uczuciu miłości. Na to ostatnie jest w Ameryce jakby szczelnie zaimpregnowany. Wyjątkiem w ostatnich latach życia jest jego stosunek do małej, kilkuletniej dziewczynki Diany (nie tu jednak miejsce na charakterystykę tego bardzo nieprostego uczucia, nasuwającego zresztą jakieś dalekie skojarzenia ze Śmiercią w Wenecji Thomasa Manna).

Uczucia miłości — intensywnej i zaborczej, delikatnej i gwałtownej, najczulszej i pokornej — rezerwuje dla rodziców i rodzeństwa, siostrzenicy Aliny i jej córki Joanny. W przejawianiu uczuć bywa (potrafi być) skrajny, potrafi ranić, ale nigdy nie zdobywa się na złośliwości, czy ironię. Sprawami rodziny w Polsce żyje tak intensywnie, jakby w nich uczestniczył bezpośrednio, fizycznie, bo właśnie tak chce w nich uczestniczyć. Być może tutaj jest źródło później rozwiniętej całej teorii związanej ze snem i telepatią (co w praktyce oznacza osiąganie szczególnych stanów świadomości, swoistego pół-snu, kiedy kontaktuje się cieleśnie — przynajmniej święcie w to wierzy — z rodziną). Tak jest w późniejszych latach;  we wcześniejszych są to jeszcze „zwykłe” sny, w których obcuje z Najukochańszą Matuśką, Kochaną Grażynką, Kochanym Braciszkiem, Kochaną Wandeczką. Żeby w snach obcować z bliskimi potrzebuje dokładnych relacji. Dlatego zasypuje rodzinę drobiazgowymi pytaniami i niecierpliwie domaga się szczegółowych odpowiedzi. Listy z Polski czyta wielokrotnie i poddaje szczegółowej analizie. Nawet to, co nie zostało w nich napisane wywołuje jego czujną reakcję, uruchamia podejrzenia, Że coś się przed nim zataja.

Wielka, największa wartość listów Vytautasa tkwi — jak myślę — w ich rzeczywistej jednak szczerości. W dzieleniu się — pamiętajmy, że z najbliższymi! — życiem duchowym i fizycznym potrafi on docierać do granic. Jest to jakby spowiedź, permanentnie odbywający się rytuał spowiedzi o funkcji zapewne terapeutycznej (autoterapeutycznej). Wszystkie tego rodzaju wyznania stawiają czytelnika spoza ścisłego kręgu adresatów w bardzo dwuznacznej sytuacji. Trudno wtedy nie czuć się intruzem, podglądaczem czegoś, co podglądane być nie powinno. Te fragmenty korespondencji powinny zostać — w moim przekonaniu — uchronione przed przypadkowym czytelnikiem. Tak daleko posuniętą intymność zwierzeń (powtórzmy, że zwierzeń kierowanych wyłącznie do najbliższych) trzeba uszanować, choćby była nie wiem jak atrakcyjna np. dla psychoanalityków.

Życie Bacevičiusa w Ameryce było walką, walką o przetrwanie, o zachowanie własnej godności — tej ludzkiej i tej artystycznej. Vytautas zna swą wartość, jest świadom wartości swego dzieła i pod tym względem nie trapią go rozterki czy wątpliwości. Poza kilku latami względnie bytowo spokojnymi, większość pobytu w USA była naznaczona niedostatkiem, a nawet w pewnym okresie nędzą. Status Bacevičiusa był przez całe życie nieuregulowany. Jako uchodźca polityczny o nieuregulowanym prawnie statusie był ustawicznie nękany przesłuchiwaniami przez Urząd Imigracyjny i żył w ciągłym zagrożeniu deportacją. Próby uzyskania przez niego statusu permanent resident (wrzesień 1960), a potem citizenship (kwiecień 1967) — to wieloletnia droga przez mękę. Z wyjątkiem kilku ostatnich lat życia, nie mógł opuszczać Stanów Zjednoczonych, nie mógł korzystać z zaproszeń koncertowych z innych krajów, choćby z Kanady, a miał też propozycje z Iranu i Japonii. Wieloletni okres zagrożenia deportacją, potworny strach przed Sowietami niewątpliwie wycisnęły na nim piętno psychiczne, z drugiej strony pozbawiały go możliwości normalnego funkcjonowania w społeczeństwie amerykańskim (wszak formalnie nie należał do tego społeczeństwa, a jego prawa obywatelskie były mocno ograniczone). Mimo to zaciekle walczył o te swoje (choćby i zredukowane) prawa, walczył z monopolem agencji koncertowych, z czołowymi menadżerami amerykańskimi, z tą całą — o czym był święcie przekonany — mafią. I z reguły — hardy, niepokorny, wybuchowy i pechowy Vytautas — przegrywał. Bez odpowiedzi pozostawały jego listy i protesty do Kongresu, do prezydenta Eisenhowera, Jacqueline Kennedy, etc. W tej sytuacji korespondencja Vytautasa Bacevičiusa z rodziną w Polsce zostawało mu prywatne nauczanie gry na fortepianie — w prywatnych szkołach, bądź u siebie w mieszkaniu, w wynajmowanych „studiach”, czy w mieszkaniach uczniów. Historia zabiegów o koncerty, o wydanie i wykonanie partytur, o uczniów, o lepiej płatne lekcje, próby wejścia do lepszego towarzystwa — to historia przeważnie klęsk, rzadziej drobnych sukcesów. I dlatego tym bardziej podziwu i szacunku godna jest uparta, walka o wierność własnym ideałom artystycznym. W najgorszych momentach życia pozostał on niezłomnie wierny powołaniu artysty.

Stale utrzymywał formę pianistyczną, nie zaniedbywał systematycznego ćwiczenia na fortepianie, nawet wtedy, gdy coraz rzadziej miał okazję koncertowania. Choć jego twórczość kompozytorska nie była nikomu potrzebna, stale myśli o swej muzyce — tej już napisanej, i tej, którą zamierza napisać. W trakcie pisania, Bacevičius zatraca poczucie realnego czasu, żyje własnym cyklem dnia i nocy, który całkowicie rozmija się z cyklem naturalnym (biologicznym). Ciągle utrzymuje aktywność i gotowość intelektualną, dużo czyta (m.in. dzieła filozoficzne, klasykę literatury europejskiej, modne nowinki literackie, np. francuską nouveau roman), studiuje amatorsko współczesne malarstwo — potrafi godzinami przyglądać się i analizować kompozycję jednego, abstrakcyjnego obrazu w Muzeum Guggenheima. Jest niezwykle pracowity. Swój czas dzieli na zarobkowe nauczanie (co jest koniecznością, ale niekoniecznie przyjemnością), pracę twórczą i — traktowany integralnie z twórczością — sen (przeważnie pracuje do 5 rano, śpi do południa). Bywają okresy, w których nie opuszcza mieszkania całymi dniami i całymi dniami nie śpi.

Korespondencja daje jedyny w swoim rodzaju wgląd w życie i twórczość Vytautasa Bacevičiusa, pozwala na zrekonstruowanie nie tylko jego amerykańskiej biografii, ale i na rekonstrukcję poglądów estetycznych, a także — w dużym stopniu — procesu twórczego. Ten olbrzymi materiał informacyjny, który zawarty jest w korespondencji nie był dotychczas znany[2]! Ujawnienie go stwarza zupełnie nową sytuację dla rozwoju polskiej i litewskiej bacevičiusologii. Znaczenie tej korespondencji trudne jest dzisiaj do obiektywnego ocenienia, tak jak trudna do ocenienia jest na razie twórczość Bacevičiusa. Autor tych słów jest jednak przekonany, a utwierdziła go w tym lektura listów, że Vytautas Bacevičius był jedną z najciekawszych postaci wśród muzyków w XX wieku. Sam mówił o sobie, że do jego muzyki będzie należał wiek XXI. Z pewnością twórczość i postać wybitnego litewskiego kompozytora zasługuje na pełniejsze odkrycie i docenienie.


[1] Już po napisaniu tego tekstu, dosłownie w przeddzień przekazania przez Wandę Bacewicz w Łodzi archiwum na ręce ambasadora Litwy Antanasa Valionisa, odnalazłem w liście Vytautasa z 18.11.1969 do Wandy Bacewicz i Aliny Biernackiej następujące zdanie: „moje listy do Gr. i do Was  powinny kiedyś zostać w muzeum w Warszawie, ale nie w Wilnie. Niech oni wtedy wyszukują moje listy Warszawie, tak jak teraz poszukują w Warszawie listy Čiurlionisa” (podkreślenie VB!) Nie było wówczas już czasu ani na konsultacje z Wandą Bacewicz, ani na odwoływanie uroczystości przekazania archiwum. Stanowisko Vytautasa Bacevičiusa co do losów jego korespondencji ujawniłem dopiero po przekazaniu jej stronie litewskiej. Nie będę przytaczać tu argumentów, którymi się kierowałem przy podjęciu tej, dla mnie Oczywistej, decyzji. Mogę tylko z satysfakcją stwierdzić, że decyzja ta spotkała się ex post z pełną aprobatą p. Wandy.

[2] Korzystał z niego przedtem tylko Kiejstut Bacewicz, który podczas organizowanego przeze mnie Września Muzycznego na Zamku w Baranowie Sandomierskim (1985) przedstawił sylwetkę i twórczość Vytautasa Bacevičiusa. Materiały z tego spotkania ukazały się w obszernych fragmentach 10 lat później w prasie litewskiej (Kęstutis Bacevičius apie Vytautą Bacevičiu. „Naujoji Romuva” nr 3, 1995.) Całość, autoryzowana jeszcze przez Kiejstuta Bacewicza, ukaże się drukiem w Wydawnictwie Akademii Muzycznej w Krakowie w 1996 roku. Dziesięć lat temu nie było możliwości opublikowania pełnych materiałów ze spotkań w Baranowie, więc za moją namową prof. Kiejstut Bacewicz przygotował na bazie swoich baranowskich wystąpień obszerny artykuł, który pt. „Mój brat Witold” wydrukował w „Ruchu Muzycznym” 1986, nr 16 i 17. [Przedruk tego artykułu znajdzie Czytelnik w Aneksach — red.]