WSPOMINAJĄC KRZYSZTOFA...
Nasza znajomość, a później przyjaźń, nie była „symetryczna”, Krzysztof był o osiem lat starszy i różnicę tę odczuwałem wyraźnie. Traktowałem go jako swojego mentora, był dla mnie kimś w rodzaju muzycznego Sokratesa, zresztą nie tylko muzycznego, wciąż prowokującego do przemyśleń i weryfikowania własnych sądów. Poznaliśmy się w połowie lat 1980., gdy okrężną drogą, przez Eugeniusza Knapika, zostałem zaproszony wraz ze studentami katowickiej teorii muzyki na organizowany przez Krzysztofa „Wrzesień Muzyczny w Baranowie” (tzw. „mały” Baranów). Naszym zadaniem było przedstawienie IV Symfonii Brahmsa w ramach prowadzonych przez Jacka Targosza studenckich seminariów teoretycznych. Do Baranowa jechaliśmy po naukę, przed krakowską teorią czuliśmy wielki respekt. Po roku wróciliśmy w liczniejszym już gronie, chyba nieco pewniejsi, by tym razem spróbować „egzegezy” Symfonii „Tysiąca” Mahlera i symfoniki Lutosławskiego, w tym jego najnowszej III Symfonii (być może była to pierwsza próba teoretycznego zmierzenia się z materią tego utworu?). Starannie zaprogramowany przez Krzysztofa całotygodniowy cykl wykładów, spotkań, seminariów i koncertów był dla nas czymś w rodzaju muzycznych rekolekcji. Każdy dzień przebiegał tu według ustalonego rytmu: od porannych rozważań Bohdana Pocieja nt. filozofii formy symfonicznej po zamykające Pomniki naszej mowy w interpretacji Krystyny Jackowskiej-Pociejowej. Po drodze zaś wykłady z literatury Krzysztofa Dybciaka i Heleny Zaworskiej, wystąpienia teoretyków i muzykologów, konwersatoria kompozytorskie... No, i koncerty: klasyka i współczesność – ta ostatnia, wiadomo, często skierowana ku Litwie. Wszystko tu było dla nas nowe – i inspirujące. Pozostawał jedynie żal, że to co przeżyliśmy w Baranowie w latach 1985 i 1986, było – jak nieraz mówiono – jedynie refleksem legendarnego Festiwalu Stalowowolskiego i wcześniejszego tzw. „wielkiego” Baranowa.
Kolejnym autorskim projektem Krzysztofa, w którym mogłem uczestniczyć, był Sandomierski Festiwal Muzyczny „Collectanea” w 1988 i 1989 roku. Tym razem, prócz zwyczajowego konsultowania wystąpień studenckich, Krzysztof zlecił mi przeprowadzenie rozmów z gośćmi Festiwalu – kompozytorami Leonidem Hrabowskim, Feliksasem Bajorasem i Osvaldasem Balakauskasem, które później ukazały się w „Ruchu Muzycznym” obok sprawozdań z Festiwalu. Swoje zadanie starałem się odrobić jak najstaranniej, choć wówczas jeszcze nie do końca podzielałem, a raczej – nie bardzo pojmowałem fascynację Krzysztofa muzyką, jak mi się zdawało, peryferyjną i nieco egzotyczną. Może dlatego też nie zaangażowałem się później w polsko-litewskie projekty Krzysztofa...
Okazją do regularnych spotkań w latach 1990. stał się natomiast organizowany w Gdańsku przez tamtejszą Akademię Muzyczną „Konkurs Prac Magisterskich Absolwentów Akademii Muzycznych w Polsce” – w gronie jurorów Krzysztof reprezentował Akademię krakowską, ja katowicką. Regularne spotkania – kilka razy w roku, co dwa lata, w sumie przez kilkanaście lat – stały się wreszcie okazją do wyjścia poza tematy zawodowe, do rozmów o życiu, o otaczającej rzeczywistości, o naszych muzycznych i nie tylko muzycznych fascynacjach – i do niezapomnianych spacerów plażą, od sopockiego molo do Gdyni-Orłowa. Tam kiedyś niechcący trafiliśmy do legendarnego „Maxima”, oczywiście nie wiedząc, w jakie progi wstępujemy... W tamtym czasie – myślę – naprawdę poznałem Krzysztofa i zacząłem rozumieć Jego, jak mi się dotąd zdawało, zadziwiające nieraz wybory. Okazało się też, że na wiele spraw patrzymy podobnie, że łączy nas o wiele więcej, niż sądziłem.
Później był czas wspólnej redakcji pism muzycznych Romana Bergera pt. Zasada twórczości, które z rekomendacji Krzysztofa katowicka Akademia Muzyczna zaplanowała wydać w swoim jubileuszowym, 2005 roku. Wielogodzinne wieczorne telefoniczne „spotkania” raz jeszcze stały się okazją do rozmów o wartościach – w życiu i w sztuce. I wreszcie ostatnia wspólna praca: redagowałem Krzysztofa Spotkania z Eugeniuszem Knapikiem (Akademia Muzyczna w Katowicach, 2011) i raz jeszcze mogłem się przekonać, jak ważną rolę w podobnych publikacjach odgrywa osoba interlokutora, który potrafi wydobyć z głównego bohatera wszystko to, co naprawdę ważne. A także, jak niezwykle precyzyjny, czysty, a przy tym barwny był język Krzysztofa. Podobnych wrażeń dostarczyła mi też lektura innego wywiadu-rzeki Krzysztofa: Odczytywanie na nowo. Rozmowy z Mieczysławem Tomaszewskim (PWM 2011).
Mieliśmy oczywiście jeszcze jeden punkt zbieżny: muzyka Eugeniusza Knapika, wielka muzyka, poruszająca nas do głębi. Wiele o niej przegadaliśmy... I bodaj po raz ostatni spotkałem się z Krzysztofem właśnie na premierze Moby Dicka w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, w czerwcu 2014 roku. Później były już tylko maile, telefony, życzenia świąteczne i imieninowe – i coraz bardziej niepokojące wieści o zdrowotnych problemach Krzysztofa (jak pamiętam, miał je chyba zawsze), o czekającej go operacji, nieoczekiwanych komplikacjach... Aż 10 listopada 2017 roku nadszedł sms od Knapika: „Dziś rano zmarł Krzysztof...”.
Nie byłem na pogrzebie Krzysztofa w Mielcu. Pozostaje mi jedynie wielka wdzięczność za dar spotkania z Nim. Do dziś nie potrafię też usunąć Krzysztofa z książki adresowej w swoim telefonie i na komputerze...