Marek Zwyrzykowski - Krzysztof Droba

Przejdź do treści
Powrót do listy artykułów

Marek Zwyrzykowski, redaktor muzyczny Polskiego Radia

Moje największe przeżycie muzyczne, na pewno jedno z największych, takich, które się pamięta latami... Zdarzyło się to w Sandomierzu, w 1988 roku, dokładnie 29 września, w kościele św. Jakuba. Koncert należał do I. Sandomierskiego Festiwalu Muzycznego „Collectanea”.

Krzysztof kochał muzykę Litwinów, lubił ich bardzo i zapraszał. Już w latach 70., pod koniec, a na pewno w 1980 roku, kiedy byłem w Stalowej Woli na festiwalu „Młodzi Muzycy Młodemu Miastu”, pojawiali się goście z Litwy. Miałem okazję poznać w 1988 roku Broniusa Kutavičiusa i przeprowadzić z nim wywiad. I oto właśnie 1988 rok, Sandomierz, festiwal „Collectanea”, kościół św. Jakuba: występuje zespół muzyki nowej z Wilna, prowadzony przez Šarūnasa Nakasa. I słyszę trzy oratoria Broniusa Kutavičiusa: Oratorium panteistyczne, Z kamienia Jadźwingów i Drzewo świata. No i mnie po prostu wmurowało. To było tak duże przeżycie.

Ale to nie wszystko, że brzmiała muzyka – wspaniała, odkrywcza, nowa dla mnie. Atmosfera była niezwykła. To jest 1988 rok. 1989 – pierwsze wybory u nas wolne, ale już sława „Solidarności” rozbrzmiewa w Europie i rezonuje szczególnie mocno na Ukrainie, Litwie, Białorusi. I właśnie Litwini zarażeni tym duchem „Solidarności”, tym poczuciem możliwości, które tutaj rodzi się w związku z tym ruchem, przyjechali z takim przesłaniem – i patriotycznym, ale i przyjacielskim, tzn. żeby tutaj wskrzesić tego ducha polsko-litewskiego z tych dawnych czasów – Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Zjawili się z flagami. I w kościele św. Jakuba, podczas wykonania tych trzech oratoriów, na kolumnach wisiały flagi. Z całą pewnością litewskie, ale myślę, że polskie także.

Dlaczego to wszystko się udawało Krzysztofowi? Bo Krzysztof miał bardzo pozytywny stosunek do otoczenia, do ludzi. Do ludzi z różnych regionów, z różnych półek, z różnych sfer. I potrafił zjednywać sobie nawet przedstawicieli urzędu miejskiego, wówczas wojewódzkiego, bo Tarnobrzeg był wówczas województwem. Trzeba było mieć wdzięk Krzysztofa, klasę i umiejętność wychwycenia sytuacji, bo przaśna to była rzeczywistość tej 2. połowy lat 80. Wszyscy byliśmy okaleczeni po stanie wojennym. Podnosiliśmy się bardzo wolniutko z tego okaleczenia, ale Krzysztof nie zrażał się, podobnie zresztą jak prof. Mieczysław Tomaszewski, który też był wtedy tutaj, właśnie w Sandomierzu – prowadził jedno ze spotkań. Wszyscy krytycy muzyczni, wybitni muzykolodzy – mający doświadczenia, trening i jakby we krwi to wszystko, co się wydarzyło wcześniej, w 2. połowie lat 70., w Baranowie Sandomierskim podczas sławnych Spotkań Muzycznych – czuli, że niezależnie od tego, co się wydarzyło 13 grudnia 1981 roku (i trwało jeszcze w 1982, 1983 i 1984 – coraz bardziej łagodnie trwało i już w 1988 się czuło ten powiew wolności), oni się nie zrazili. I Krzysztof zorganizował w Baranowie Sandomierskim jeszcze trzy festiwale w tych latach trudnych, właśnie tych najtrudniejszych, takich, kiedy stan wojenny był i zaraz potem, kiedy się jeszcze kończył… Udało mu się to dlatego, że nie poszedł na barykadę z ówczesnymi władzami, tylko starał się zjednać dla projektu wszystkich. Dlaczego to było dla mnie tak strasznie ważne? Bo ja wyjechałem stamtąd wzmocniony. Ja poczułem, że tu jest jakaś gleba, na której można się odrodzić.