Teresa Malecka, teoretyk muzyki, profesor Akademii Muzycznej w Krakowie, wieloletni prorektor tej Uczelni
Krzysztof Droba jest w mojej pamięci osobą bardzo długo – że tak powiem – trwającą. Poznaliśmy się jako smarkateria w Liceum Muzycznym w Krakowie. Krzysztof był dwa lata młodszy ode mnie i był w zupełnie innej klasie, naturalnie, ale w Liceum Muzycznym panowała urocza zupełnie atmosfera i klasy, które były bardzo wesołe i rozrabiające, jak to się wtedy mówiło, miały ze sobą dobry kontakt. I zarówno klasa Krzysztofa, jak i moja, to były właśnie te klasy rozrabiające.
Mieliśmy niezwykle malowniczych nauczycieli. Nauczycieli, którzy znosili wszelkie nasze wygłupy, rozrabiarstwa i takie bardzo dowcipne rozmaite rozwiązania sytuacji, które się pojawiały. A troszkę też dlatego poznałam Krzysztofa wtedy, że w jego klasie był chłopak, z którym ja przyjaźniłam się od kołyski, że tak powiem. To był syn przyjaciół moich rodziców, Jurek Jurkiewicz, który zresztą teraz jest wybitnym fizykiem. Ale oni się wtedy właśnie bardzo mocno przyjaźnili. I tak szczególnie poznałam Krzysztofa na takiej jednej prywatce, nazwijmy to tak (wtedy tak się mówiło o imprezach domowych). I to, co zauważyłam jako taką podstawową cechę Krzysztofa (coś może mniej ważnego niż to, co potem się okazało takie istotne), to niesamowite poczucie humoru, zdolność do wspaniałych żartów, do kpin, do złośliwości, ale zwykle uroczych i trafiających absolutnie w sedno. Trzeba też powiedzieć, że trzeba było mieć dobre poczucie humoru, żeby wszystkie te Krzysztofa (powiedzmy) numery rozumieć dobrze i przyjąć dobrze.
Potem ja poszłam na studia do Akademii Muzycznej, Krzysztof dwa lata później zdał egzamin wstępny. Tu muszę powiedzieć, że właściwie w czasie studiów niewiele mieliśmy kontaktów. On początkowo planował studia pianistyczne, potem dostał się na teorię, ale mimo że studiowaliśmy na tym samym wydziale, na tym samym kierunku, nie mieliśmy częstych kontaktów. Te kontakty pojawiły się po studiach – zarówno jego, jak i moich. Najpierw okazało się, że (ponieważ ja pierwszy rok po ukończeniu studiów uczyłam w Liceum Muzycznym – naszym właśnie – i potem zrezygnowałam z tej pracy, bo urodził się nam drugi synek i to już było niemożliwe, zostałam już tylko w Akademii) Krzysztof przyszedł na to moje miejsce i kontynuował pracę pedagogiczną w Liceum Muzycznym. Z tego co wiem, słynął ze wspaniałego kontaktu z młodzieżą, czerpał stale z tej swojej wspaniałej umiejętności poczucia humoru i z drugiej strony też trochę dawał się we znaki innym nauczycielom, szczególnie ze względów politycznych. Były to czasy… To były lata 60., kiedy ten element polityczny jakoś działał, ale to nie było możliwe, żeby Krzysztof taką sytuacją mógł zaakceptować. W związku z tym prawdopodobnie (tak przypuszczam – to są takie bardzo słabe ślady) popadał w konflikty, myślę, szczególnie z panem, który prowadził zajęcia wojskowe (bo myśmy wtedy mieli takie przysposobienie wojskowe). To rzeczywiście było dramatyczne pod względem politycznym i przypuszczam, że tutaj Krzysztof na pewno bardzo wojował.
Natomiast potem spotkaliśmy się już jako bardziej dojrzali teoretycy muzyki (w takim sensie, że tak powiem, spotkania wyższego rzędu, bo to nie było takie spotkanie na ulicy czy na korytarzu, tylko to było takie spotkanie, które coś ważnego spowodowało). Krzysztof był fenomenalnym znawcą polskiej muzyki współczesnej i w ogóle muzyki współczesnej. Mój rocznik i akurat ja osobiście miałam poczucie, że jestem strasznie słaba ze znajomości muzyki współczesnej i okropnie chciałam jakoś to nadrobić. I tu znowu Krzysztof przyszedł – można powiedzieć – z pomocą, ale to się stało po pewnej innej sytuacji, która zaistniała. Mianowicie właśnie po studiach, pracując w Akademii Muzycznej w Krakowie, miało się takie poczucie, że nie bardzo wiadomo co, oprócz tego, że uczymy, moglibyśmy robić. Tutaj oczywiście znowu pojawi się ktoś – postać, która pojawia się zawsze, we wszystkich wypowiedziach tego naszego kręgu teoretyków muzyki, tzn. prof. Mieczysław Tomaszewski, który prowadząc Katedrę Edytorstwa Muzycznego, organizował wykłady, zebrania, spotkania i myśmy zaczęli na to chodzić, ponieważ to się okazało niezwykle interesujące i właściwie można powiedzieć, że tu zakiełkowała myśl stworzenia jakiejś grupy, niekoniecznie formalnej, która by coś wspólnie – że tak powiem – robiła. Myśmy to początkowo założyli jako pewną część Katedry Teorii, ale potem bardzo szybko okazało się, że to właśnie prof. Tomaszewski stał się naszym przywódcą, naszym ojcem i tu to spotkanie było bardzo ważne. Myśmy z Krzysztofem przemyśliwali, że chyba coś trzeba zrobić, ale jak to zrobić, jak do tego podejść, jak to formalnie zrobić i pewnego razu prof. Tomaszewski na jednym z takich spotkań zadał nam bardzo trudne pytanie, jak się okazało, bardzo trudne: co wy właściwie w tej waszej grupie chcecie robić. To oczywiście spowodowało, że byliśmy bardzo zażenowani i zakłopotani tym pytaniem i próbą odpowiedzi. Właściwie odpowiedź z naszej strony nie nastąpiła – to były takie luźne wypowiedzi, podczas których usiłowaliśmy dowieść, że chcemy coś po prostu robić, co nie jest tylko dydaktyką. I właściwie decyzją prof. Tomaszewskiego, ale z wielką, silną inspiracją Krzysztofa, zorganizowane zostało w 1975 roku pierwsze sympozjum (potem te sympozja stały się tradycją naszego środowiska, tej naszej grupy) poświęcone twórczości Krzysztofa Pendereckiego – z taką pewną szczególną cechą, a mianowicie w obecności samego Mistrza, samego kompozytora. To było duże wyzwanie, dlatego że ja osobiście nie czułam się pewnie w tej materii – twórczości Krzysztofa Pendereckiego, ale już Krzysztof miał bardzo daleko idące przemyślenia. Wtedy wygłosił bardzo istotny referat o sonoryzmie w muzyce Pendereckiego –ten tekst został opublikowany w kwartalniku „Muzyka” i do dziś dnia jest ważnym tekstem w dziedzinie sonoryzmu muzycznego. I tak właściwie zaczęła się ta droga wspólnych działań. Powstały potem formalne grupy, które potem się zaczęły nazywać Zespołem do Spraw Analizy, potem Zakładem do Spraw Analizy i Interpretacji Muzyki, dzisiaj mamy Katedrę Teorii i Interpretacji Dzieła Muzycznego. To wszystko szło równolegle z naszymi młodzieńczymi, szalonymi różnymi pomysłami, w których Krzysztofa rola była zawsze pierwszorzędna, no i z tą stateczną, wspaniałą myślą naszego mistrza prof. Tomaszewskiego.
Potem nastąpił etap bardzo ważny, w którym znowu Krzysztof odegrał bardzo istotną rolę, tzn. zorganizowaliśmy tzw. Spotkania Muzyczne w Baranowie Ale dlaczego Krzysztof odegrał w tym istotną rolę, dlatego mianowicie, że miał wizję merytoryczną tego typu spotkań, jakkolwiek tutaj dominująca była koncepcja prof. Tomaszewskiego, którą da się streścić w formie jednego hasła: „Muzyka w kontekście kultury”. Ale Krzysztof był sprawcą tych spotkań, mianowicie jako koleżankę znał osobę, która pracowała w Wydziale Kultury w Tarnobrzegu – w komunistycznym miasteczku Tarnobrzeg. I okazało się, że jest tam wspaniała pani dyrektor Wydziału Kultury. Wydział Kultury nie sugerował niczego dobrego w tamtych czasach – ta osoba prawdopodobnie zawierzyła właśnie Krzysztofowi i Annie Kochan i stało się to możliwe. I dzięki inspiracji – i Krzysztofa, i Profesora, ale też dzięki możliwościom, które stworzyły władze Tarnobrzeskie, my odbyliśmy X spotkań do 1981 roku (bo grudzień 1981 spowodował, że rzecz się zakończyła – sam zerwaliśmy już te działania). Odbyło się tych X spotkań, gdzie – trzeba powiedzieć – to była specyficzna enklawa, absolutna enklawa intelektualna. Spotykali się tam zarówno muzycy, kompozytorzy, teoretycy, muzykolodzy, jak i literaturoznawcy, poeci, filozofowie. To była pełna humanistyka, było tam wspaniałe współdziałanie, tematy były rozmaite i w tych tematach mieściły się różne spotkania ważne: zasadnicze spotkanie z prof. Pendereckim, zasadnicze spotkanie z Henrykiem Mikołajem Góreckim, zasadnicze spotkanie z Witoldem Lutosławskim. Tam też pojawiał się litewski muzykolog mówiący po polsku, bardzo zainteresowany nie tylko muzyką polską, ale sytuacją polityczną polską, ponieważ Polska wtedy była w takiej – można powiedzieć – najlepszej sytuacji w stosunku do innych krajów socjalistycznych pod względem pewnych możliwości wolnościowych. Myśmy byli w absolutnie najlepszej sytuacji. A w Baranowie odbywały się rzeczy, które nawet naszej władzy mogły się nie podobać i się nie podobały. To znaczy pojawiali się ludzie, którzy pewnym momencie oświadczyli prof. Tomaszewskiemu, że jeden z wykładowców (prof. Bristiger) nie może wziąć udziału w tym spotkaniu ze względu na jego związki z KOR-em. I tutaj rola Krzysztofa była zasadnicza, tzn. on współpracował bardzo intensywnie z prof. Tomaszewskim, równocześnie wspaniale przekazywał te wszystkie sprawy w teren tarnobrzeski. Zamek w Baranowie stał się naszym miejscem – może nie pobytu, bo tam mieszkiwali tylko wielcy, a myśmy mieszkali w takim małym hoteliku w parku tego zamku. I tam rzeczywiście to miało zasadnicze znaczenie dla rozwoju całego naszego środowiska. Do dziś ludzie wspominają Baranów i chcieliby, żeby ten Baranów został jakoś bardzo uwieczniony. Krzysztof z jednej strony tworzył impulsy twórcze, impulsy pomysłów, a drugiej strony był – tak jak już powiedziałam – łącznikiem z tą władzą Tarnobrzeską.
Potem czasy były trudne. Jak wiadomo do 1989 roku było bardzo ciężko, jednak cały czas funkcjonowaliśmy i cały czas mieliśmy poczucie, że w naszym środowisku jesteśmy u siebie i że jesteśmy wolni. I na pewno tutaj jedną z osób, która przyczyniała się do takiego poczucia wolności, był właśnie Krzysztof, który był absolutnie niezależny od wszelkich – nazwijmy to – nacisków. My właściwie nacisków nie mieliśmy, ale jednak pewna atmosfera była i w tej atmosferze my jakoś ratowaliśmy się i tutaj właśnie jego poglądy i jego ta nieprzejednana postawa, czasem może trudna do przyjęcia dla przeciwnika, bardzo bardzo skuteczna.
No i potem to się rozwijało. Działaliśmy, rozwijaliśmy się, wszyscy pisaliśmy nowe teksty. Krzysztof napisał kilka zupełnie zasadniczych. Najważniejsze to były te, które dotyczyły muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. Wrócę do wcześniejszych jego studiów. Początkowo miał zamiar pisać pracę magisterską pod kierunkiem Bogusława Schaeffera, ale bardzo szybko zorientował się, że to nie jest dla niego. Schaeffer miał to, że łowił zdolnych, inteligentnych ludzi i na ogół chi tak jakby zatrzymywał, że potem nie mogli się wydobyć z jego okowów. Natomiast Krzysztof był tym odważnym, który się wyzwolił i poszedł w kierunku muzyki, której by na pewno Schaeffer nie zaakceptował, czyli twórczości Henryka Mikołaja Góreckiego (to było dobrze przed sukcesem III Symfonii, więc trzeba było być dobrym wizjonerem, żeby wiedzieć, że to jest coś bardzo ważnego). I poszedł pod skrzydła prof. Tomaszewskiego, u którego tę pracę magisterską obronił. I potem posypało się trochę jego bardzo istotnych tekstów, czy to o III Symfonii (szczególnie po sukcesie III Symfonii), ale i w ogóle o twórczości Góreckiego. Właściwie do końca tej twórczości był wierny, jakkolwiek miał z czasem coraz to zmienne poglądy na ten temat. Nawet czasem wyraźnie różnił się na przykład z samym kompozytorem. Krzysztof w ogóle był typem – jakby to powiedzieć delikatnie – zadziornym, niejednokrotnie trudnym, buntującym się, nić przyjaźni na przykład jaka nas łączyła, była trochę poszarpana. Tzn. były okresy, w których świetnie się nam współpracowało i mieliśmy mnóstwo wspólnych działań, wspólnych pomysłów, a były okresy, kiedy on się zdecydowanie odwracał, był krytyczny, a potem wracał. I z mojej strony oczywiście też tak było, że jeżeli on się odwracał, to i ja poszłam w inną stronę, ale zwykle gdzieś po drodze spotykaliśmy się jednak w sprawach ważnych.
To co potem się działo w życiu naszej –obecnie – katedry, której kierownikiem jest Małgorzata Janicka-Słysz (po prof. Tomaszewskim objęła to kierownictwo) to były okresy, kiedy Krzysztof był bardziej aktywny lub mniej aktywny. Był też taki czas, kiedy Krzysztof zdecydowanie bardziej uaktywnił się na polu Związku Kompozytorów Polskich i był wieloletnim członkiem zarządu, wieloletnim członkiem komisji programowej festiwalu „Warszawska Jesień” i tam wnosił też ogromny intelektualny, twórczy wkład, popadając także konflikty z innymi. To było nieuniknione, dlatego że on miał tak ostre poglądy i tak był zdecydowany w tych poglądach, że musiało dochodzić do konfliktu. On reprezentował bardzo wyraźnie podejście do muzyki współczesnej, która posiada tradycyjne wartości. Tu nie chodzi o to, że środki kompozytorskie są tradycyjne – mogą być różne. Natomiast tu chodzi o pewną zasadniczą głębię muzyki, o którą mu chodziło. W związku z tym popadał rzeczywiście w konflikty w gronie festiwalowej rady programowej i to było bardzo ważne, że on starał się forsować bardzo istotne części programu „Warszawskiej Jesieni”.
Jakieś 10 lat temu znowu wpadliśmy z Krzysztofem wspólnie na pomysł – założenia czasopisma teoretyczno-muzycznego, który to pomysł zresztą tkwił w nas znacznie wcześniej, ale nigdy się nie udało tego zrealizować i w pewnym momencie zebraliśmy się w takie grupie: właśnie Krzysztof, Małgorzata Janicka-Słysz, Ewa Siemdaj, ja i stwierdziliśmy, że coś z tym trzeba zrobić. W dyskusjach nad kształtem tego czasopisma Krzysztof był nieprawdopodobnie aktywny i bardzo dużo cech tego czasopisma (do dziś wydawanego) jest wynikiem jego rad, jego opinii. Stworzyliśmy czasopismo „Teoria Muzyki. Studia – interpretacje – dokumentacje” i właśnie ostatnio wyszedł 15. numer. Krzysztof uczestniczył w pracach redakcyjnych bardzo intensywnie. Rola Krzysztofa była zasadnicza i ważna – zarówno na etapie rodzenia się koncepcji pisma, jak i potem, do końca – jako redaktora. Redaktora – w podwójnym sensie: jako twórczego pomysłodawcy, jakie i czyjego autorstwa artykuły publikujemy, a potem jako opracowującego je szczegółowo. Pracował do końca. To „do końca” należy rozumieć dosłownie. Któregoś dnia w sierpniu 2017 roku rano, wieziony na kolejną operację zadzwonił i dyktował mi uwagi do opracowywanego tekstu.